Upalny półmaraton Słowaka – relacja Tomka Kłosa

Gdy zacząłem biegać nie myślałem, że w niespełna rok po rozpoczęciu swojej biegowej przygody będą miał już ukończone trzy półmaratony. Pierwszy swój półmaraton przebiegłem w Sobótce. Półmaraton Ślężański, bo tak brzmi jego oryginalna nazwa jest bardzo wymagający i wyczerpujący (zresztą jak każdy bieg długodystansowy). Jego nazwa wzięła się od góry Ślęży. Sam bieg odbywa się wokół tejże właśnie góry i obejmuje 9,3 km podbiegów. Z problemami ale udało się skończyć. Drugi półmaraton, który ukończyłem odbył się na początku kwietnia, a był nim Półmaraton Poznański. Bieg zapewne nie zostanie długo w mojej pamięci, gdyż poza dużą ilością ludzi nie miał cech bardzo charakterystycznych.

Za trzeci półmaraton obrałem sobie Półmaraton Słowaka, czyli bieg odbywający się na początku czerwca w Grodzisku Wielkopolskim. Ten zapamiętam na dłuuuugo.

Z racji dość dużej odległości do Grodziska Wlkp. wyjechałem dzień wcześniej, aby tam się przespać i aby wypoczętym ruszyć na trasę po kolejny rekord  W sobotę wieczorem miałem jeden cel: 01:50:00. Bieg miał się rozpocząć o godzinie 11.00. O godzinie 10.00 zweryfikowałem swój cel: po prostu dobiec, a to dlatego, że w niedzielę w południe termometry miały pokazać ponad 30 stopni.

Już o godzinie 9.00 było wiadomo, że prognoza pogody się sprawdzi: zero chmur, maluteńki (prawie nieodczuwalny) wiatr, czyli pogoda iście plażowa ale nie biegowa. Spiker kilkakrotnie powtarzał aby się nie bać tego upału, gdyż trasa obejmująca dwie pętle wokół Grodziska miała na każdej pętli: 4 punkty żywieniowo-odżywcze, 4 kurtyny wodne, 1 prysznic czyli razem na trasie całego półmaratonu miało być 18 miejsc, w których będzie można poczuć smak wody, co w taki skwar wydaje się być zbawiennym. Trasa półmaratonu, jak już wcześniej wspomniałem, obejmuje dwie pętle z czego większość przebiega po obrzeżach miasta wraz z obwodnicą, innymi słowy: zero cienia, o czym przekonałem się dopiero po biegu.

Bieg rozpoczął się punktualnie. Ledwo minęliśmy pierwszy zakręt i pojawił się pierwszy punkt odżywczy – wodę w bidonie miałem, więc sięgnąłem tylko po gąbkę z wodą aby polać sobie głowę (gąbka za pas i biegniemy dalej). Gdy wbiegliśmy w teren domków jednorodzinnych moim oczom ukazała się rzecz dotychczas przeze mnie niespotykana: mieszkańcy domków wychodzili przed posesję z wężem ogrodowym aby dosłownie zlać wodą gorące ciała biegaczy. Nie liczyłem ile osób tak postąpiło ale było ich kilkudziesięciu na jednej pętli. WIELKIE podziękowania dla mieszkańców Grodziska Wielkopolskiego za ten dar. Dla mnie jak i dla wielu biegaczy był to dar zbawienny. Dzięki tym ludziom oraz dzięki kurtynom wodnym pierwszą pętle zakończyłem z czasem około 54 min, a biorąc pod uwagę mój pierwotny cel 01:50:00 dawało mi to jeszcze około minuty zapasu. Drugie okrążenie rozpocząłem w podobnym tempie aczkolwiek zauważalny był kilkusekundowy spadek tempa. Pomyślałem sobie jednak, że mam zapas, więc lepiej oszczędzić trochę sił na później. Trasa była płaska, więc na podbiegach zmęczyć się nie można było ale był taki jeden moment (około 4km) biegnący wzdłuż obwodnicy miasta, w  którym to nie było nawet skrawka cienia. Co gorsza, nie było tam żadnych punktów odżywczych ani zabudowań, więc nawet mieszkańcy nie byli w stanie uraczyć wodą. Biegacz był skazany tylko i wyłącznie na siebie. Tam też właśnie na drugim okrążeniu zaczął się mój pierwszy delikatny kryzys (około 15 km). Biegłem z nadzieję, że za moment będzie kurtyna wodna i będzie się można nieźle zmoczyć. Prawdziwy kryzys zaczął się na 19 kilometrze. Było tak gorąco, że stopy zaczęły parzyć od spodu, myślałem sobie wówczas „zaraz chyba stanę i zdejmę buty”, a na domiar złego od kałuż, które zlegały miejscami od kurtyn wodnych, powstał mi odcisk co potęgowało dyskomfort. Już nawet nie radował mnie tak widok kurtyn czy węży ogrodniczych (swoją drogą zaraz po takim prysznicu tempo biegu wzrastało do 4:55 lecz niestety tylko chwilowo). Przez ostatnie dwa kilometry trasy praktycznie w ogóle nie spoglądałem na zegarek tylko toczyłem w głowie walkę: czy stanąć, zdjąć buty i złapać chwilę oddechu czy biec dalej. Wybrałem to drugie i o dziwo przez cały czas trwania tej wewnętrznej walki utrzymywałem średnie tempo całego biegu. W końcu zaczęła się ostatnia prosta, czyli to co lubię najbardziej w biegu.

Ostateczny czas to 01:50:15. Co prawda nie udało się zejść poniżej 01:50 ale i tak jestem zadowolony z ukończenia biegu w tak upalny dzień. Nieoficjalnie (wg mojego pomiaru) dystans półmaratonu przebiegłem w czasie 01:48:03, bo od startu do mety przebiegłem nie 21,097 a 21,530 czyli o 400 metrów za dużo. Nie dziwi mnie to, gdyż nadkładałem trasy biegając od lewej strony do prawej aby pobiec pod wąż ogrodniczy z wodą. A jak już mowa o nakładaniu trasy to bardzo dobrym przykładem jest tutaj jedna z kurtyn wodnych, która była ustawiona po zewnętrznej stronie szerokiego 90-stopniowego zakrętu – „gratuluję” pomysłu.

Pozdrawiam wszystkich biegaczy i jeszcze raz dziękuję mieszkańcom Grodziska Wielkopolskiego za tą wodę z węży ogrodowych.

Tomek Kłos

Grupa Biegowa „Sieradz biega”

Powiązane Posty