Julian Goater – znakomity brytyjski biegacz radzi: ”bądźcie ostrzy jak brzytwa”. Jego słowa, przez kilka wakacyjnych tygodni poświęconych przygotowaniom naszej ekipy do tego startu, wyznaczały cel i kierunek. Wszyscy znacie bieg długi, interwały, tempówki, biegi mieszane, przebieżki, rytmy itp. A znacie „bieg towarzyski”? Jak wyczerpujący to element tygodniowej harówy profesjonalnego amatora? Każdy mięsień twarzy wykonuje gigantyczną pracę, że o przeponie nie wspomnę. Wreszcie niedziela, dzień startu, dzień prawdy. Droga, którą pokonaliśmy busem należącym do wspierającej nas firmy „Włochacz”, upłynęła pod znakiem wzajemnej mobilizacji, pełnym skupienia oczekiwaniem na rywali, lekkim strachem przed morderczym dystansem. Na miejscu klasyka: opłata, numery (organizatorzy zadbali, żeby elita tzn. my, biegła z jednocyfrowymi, no ostatecznie 10, 11 i 12). Kiedy przebrani wychodzimy, aby zacząć „towarzyską rozgrzewkę” w oczach rywalek i rywali pojawia się lekki (jeszcze) niepokój. Niektórzy maskują go ciemnymi okularami, inni odbiegają do lasu, by tam zaznać ostatnich chwil spokoju, inni zdają się rozumieć, że dalszy opór jest bezcelowy. Kiedy na kilka minut przed startem omawiamy i powtarzamy, znane już i tak na pamięć założenia taktyczne, niepokoju rywalek i rywali nic już nie może ukryć. Wreszcie start. Pierwszych kilkadziesiąt metrów pokazuje, że jesteśmy mocni i wszystko idzie (może nawet czasem biegnie) zgodnie z planem. Rywalki i rywale już tego nie widzą, są daleko z przodu. Dariusz Szpakowski byłby zachwycony naszą: „żelazną realizacją założeń taktycznych”.
Pierwsze kilometry za nami. Zmęczenie narasta lawinowo (zwłaszcza wśród ultrasów), ale odnajdujemy w sobie wzajemnie wsparcie. Mistrzowski trening „biegu towarzyskiego” przynosi rezultaty, błyskawicznie zmieniamy ustawienia: 3-1-3, 1-2-2-2, 1-1-1-1-1-1-1, a na skrzydłach Witek i Kamila. Błyskawiczne zmiany ustawienia dezorientują kompletnie innych biegaczy, którzy mijają nas i nikną gdzieś z przodu. Co tracą? Spokojne nawadnianie na punktach, fotki, bezcenne chwile wytchnienia, poznawanie wolontariuszek i wolontariuszy. I warto tak się spieszyć? Kiedy pokonaliśmy kryzysy i słabości, kiedy twarze pełne zmarszczek mimicznych zwróciliśmy w kierunku nieuchronnie zbliżającej się mety już wiedzieliśmy: tam brakuje tylko NAS. To na NAS wszyscy czekają. Nie muszę chyba pisać, co działo się z nami w tej magicznej chwili. Inny komentator sportowy, Tomasz Zimoch, gdyby miał szczęście widzieć tę scenę, jak zwykle wzruszony, krzyczałby do mikrofonu: „oni nie biegną, bo płyną po prostu, ich błękitne koszulki zlewają się z bezchmurnym niebem, które otwiera przed nimi ostatnie metry trasy tego morderczego biegu, dadzą radę i już nikt im nie zagrozi, bo wszyscy już skończyli i są na mecie, wy też już kończcie, kończcie ten bieg”. Medali na mecie faktycznie nie było. Ważniejsze jednak, że od obserwującego nas kolegi biegacza, z innej części Polski, usłyszałem: „u nas takiej fajnej grupy nie ma”.
Rafał Błaszczyk
Grupa Biegowa „Sieradz biega”