Kutno… Koło…KONIN , czyli jak to RYSIE zdobywały GÓRNICZĄ LAMPKĘ

Po perypetiach związanych z zapisaniem się, które dzięki jednemu z Nas zakończyły się szczęśliwie, w sobotni poranek około godz.9 wystartowaliśmy z Łodzi na spotkanie z naszą kolejną biegową przygodą. Jechaliśmy w piątkę, trzy RYSIE i dwóch przyjaciół. Jak wiadomo po otwarciu autostrady w kierunku Poznania droga do Konina jest stosunkowo łatwa, szybka i przyjemna ale jeden z Nas znał tajemny skrót i jak to bywa ze skrótami szybko się okazało, że zamiast autostrady na Konin naszym zaskoczonym oczom ukazała się tablica z napisem Kutno… Na szczęście szybko domyśleliśmy się, że jeżeli pojedziemy tą drogą to raczej sobie nie pobiegamy…Koledze wybaczyliśmy pomyłkę, bo przecież nawet pilotowi Kubicy skleiły się kartki… Dalsza droga pokazała, jak dobrym kierowcą jest, bo po drodze mieliśmy nawet odcinki, którymi można poprowadzić rajdowe OS . 

Do Konina dotarliśmy na tyle szybko, że bez problemu odebraliśmy pakiety startowe, które oprócz standardowego zestawu: numer i agrafki, zawierały czarną czapkę z logo biegu. Fajny pomysł, szkoda tylko, że dla nas zostały duże rozmiary, bo choć należymy do najprzystojniejszych biegaczy to jednak po nałożeniu czapeczek wyglądaliśmy średnio …przynajmniej ja …

Dla wszystkich uczestników była udostępniona sala sportowa gdzie w cieple można było się przebrać i zrobić sobie krótką rozgrzewkę przed wyjściem na start . Oczywiście, jako że RYSIE w grupie silni, ale każdy z osobna inny, niektórzy przed startem się rozgrzewali a inni fotografowali… 

Około godz.12 staliśmy już na bieżni stadionu na którym zlokalizowano zarówno start jak i metę biegu. Trasa to 3 pętle po 3,33 km w okolicy stadionu i jakiegoś stawu, raczej daleko od centrum, co przełożyło się na mniejszą liczbę kibiców na trasie. Za to Ci , którzy się pojawili, byli bardzo głośni i dopingowali biegaczy entuzjastycznie. Trasa biegu prawie w 100 ℅ po twardej nawierzchni i oprócz jednego krótkiego podbiegu – płaska, a więc może nie na rekordy, ale na pewno szybka. Pogoda była sprzymierzeńcem biegaczy, bo choć zapowiedzi były raczej mało optymistyczne to Konin przywitał wszystkich słońcem a niska temperatura tak naprawdę odczuwalna była tylko przed startem. 

Co miłe, przed startem nie było przydługich przemówień i punktualnie o godz.12 górnik w stroju galowym dał sygnał i ruszyliśmy. Jako, że Bieg o Lampkę Górniczą ma limit osób w liczbie 300, nie było wielkiego tłoku na starcie i od samego początku można było biec w założonym tempie nie przepychając się, co czasem jest normą na większych biegach. Pierwszy kilometr jak zwykle za szybko, ale na szczęście nie na tyle, aby już na początku dostać zadyszki. Między drugim a trzecim km była mijanka przez co można było zobaczyć jakim tempem biegają Ci lepsi od nas i pomachać znajomym, którzy wyrwali do przodu. Na 5 km czułem się na tyle dobrze, że po zobaczeniu na wyświetlaczu zegara swojego czasu postanowiłem spróbować pobiec troszkę szybciej niż planowałem. Gdy kończyłem drugie okrążenie, tuż przed stadionem zdublowali mnie dwaj najszybsi biegacze, inna bajka …Ostatnie 3 km to jak zwykle walka o utrzymanie tempa i oczekiwanie na stadionowy stumetrowy finisz. Tempo miałem dobre, następny zawodnik około 15 m za mną i raczej nie miał ochoty na jakiś piorunujący finisz, a więc spokojnie biegnąc przygotowywałem się do metowej fotki, bo co jak co, ale fotka na mecie musi być perfekcyjna ( wiadomo …Fejsbuk ). I tak sobie biegnę, i nagle jak przez mgłę słyszę (bo muzyki słucham głośno) :..dawaj, dawaj…Odwracam się, a tam nie wiadomo skąd około 5 m za mną goni jak szalony jakiś młody gniewny … Nie dogonił, nie wiedział, że goni Sebusia, a Sebuś nie lubi przegrywać na końcówkach. Ale pocisnął niesamowicie mocno i  fotka metowa jest z typu o matko nareszcie… Ten finisz to była taka wisienka na torcie, która wynagrodziła mi to, że niestety swojego  rekordu nie pobiłem, ale czas w okolicach 48 minut i tak był fantastyczny. Na mecie przywitałem się z Krzyśkiem, który finiszował minutę przede mną i razem udaliśmy się do sali gimnastycznej aby w cieple przy herbatce czekać na kolejnych Rysiów. Jak zwykle przywitał nas , bo jak zwykle był z Rysi najszybszy, a do tego był ogromnie zadowolony, bo tak trochę niespodziewanie ( skromność to jego drugie imię)  zameldował się na mecie po 39.25 s, co jest jego nową życiówką na 10 km. 

Po krótkim czasie wchodzą  na salę dumnie wyprostowani z medalami na szyjach kolejni Rysie, Łukasz i Rafał. Cała piątka w komplecie po przebraniu i posileniu się pyszną kaszanką w oczekiwaniu na rozdanie nagród najlepszym biegaczom zrobiła sobie małą sesję zdjęciową z medalami na szyjach i średnio twarzowymi czapeczkami na głowach …

Po dekoracji najlepszych nastał czas losowania nagród niespodzianek wśród wszystkich uczestników biegu. Z naszych wyliczeń wynikało, że chociaż jeden z naszej piątki statystycznie ujmując powinien coś dosta , ale z czasem ubywało nagród, a żaden z nas nic nie wygrał … i kiedy straciliśmy nadzieję, a z naszych ust wydobywały się słowa : znowu nas oszukali, pan prowadzący wyczytał magiczny numer, MÓJ NUMER…Widziałem zazdrość biegaczy siedzących koło mnie i szepty …- to ten z RYSI …nie bacząc na nich poszedłem pewnym krokiem na środek sali gdzie górnik w galowym stroju wręczył mi skromny upominek. Trochę żałowałem, że nagrody nie wręczała mi asystentka posła Siwca, bo dostać od niej całusa …Ale może to i dobrze, bo wiadomo Ryś to kotek , ale DRAPIEŻNY … 

Rozdanie nagród przebiegło w miłej atmosferze, bardzo sprawnie i już około 15 ruszyliśmy w drogę powrotną do Łodzi.Tym razem pojechaliśmy autostradą…

Humory dopisywały, hamburgery i cola smakowały, a tylu sarenek co Rafał nam pokazywał po drodze to ja w życiu całym nie widziałem ( jak już, to takie ciemniejsze sarny z gatunku sarna parkingowo – tirowa ). 

W Koninie na gościnnych występach brylowali :

RYSIE

  • Sebastian Nowakowski  39. 25 s  –    25 open
  • Sebastian Seraficki         48. 01 s  –  144 open
  • Rafał Kobyłecki              56 . 42 s –  233 open

Przyjaciele Rysiów

  • Krzysztof Szokal           47 . 06 s –   135 open
  • Łukasz Lasocki             55 .  44 s –   228 open

A i najważniejsze, w kategorii – NAJLEPSZY ŁODZIANIN (kategoria nieoficjalna ) 

1 MIEJSCE – Sebastian Nowakowski 

 

To był naprawdę fajny bieg, polecam . 

Sebastian Seraficki Ryś 

Powiązane Posty