Kultowe polskie Borówno przeszło do historii. Kultowe ze względu na rozgrywany tam dystans 223 km. Startowali też zawodnicy na dystansie 1/2 i było ich zdecydowanie więcej, jednak oczy kibiców skierowane były w takiej sytuacji na tych pierwszych. Dystans IM ukończyło 118 zawodników zaś 1/2 264 osoby. Łódź reprezentowana była przez liczną grupę zawodników. Było co najmniej dwóch debiutantów na królewskim dystansie. Wspomnieć należy o modnych ostatnio sztafetach. Wzięło w nich udział 12 ekip. W tym roku po raz pierwszy organizatorzy zdecydowali się usytuować start i metę w różnych miejscach. Start to wzorem ubiegłych lat Borówno – meta w Bydgoszczy na stadionie Zawiszy. Dla zawodników i kibiców to spore utrudnienie z racji dwóch stref zmian. Jakoś trzeba się przemieszczać pomiędzy T1 i T2 oddalonymi o ok 20 km. W biurze zawodów zawodnicy otrzymali odpowiednio oznakowane worki do zapakowania odzież na rower i do biegania. Odwieszało się je na specjalnych wieszakach umieszczonych w narożnikach stref zmian. Rano trzeba było w przypadku zawodników mieszkających w okolicach Borówna dojechać przed 5.00 do T2 czyli do Bydgoszczy, tam zostawić samochód i wsiąść do podstawionych przez organizatorów autokarów i wrócić na start do Borówna. Odpowiednio później ten sam wariant dla dystansu 1/2. IM startował o 7.00 1/2 o godzinie 11.00.
Pływanie.
Wejście do wody z terenu nieczynnego już ośrodka w Borównie (aktualnie wisi kartka obiekt do sprzedania, a na molo napis zakaz wchodzenia) co stwarzało nieco dziwne wrażenie na wszystkich wchodzących na teren. Parę minut przed 7.00 dowiadujemy się, że start się nieco opóźni ze względu na fakt zerwania się jednej z bojek oznakowującej trasę. To dopiero początek problemów jakie nocny i poranny wiatr stworzył organizatorom. Po zholowaniu bojki na miejsce organizatorzy zaczynają odliczanie 10, 9 …. a przed zawodnikami 4 kółka po 950 m. W IM z racji nieco powyżej setki zawodników start odbywa się w miłej i przyjemnej atmosferze bez żadnej pralki. Od początku na czoło wysuwa się Węgier Szabo Attila i niczym Phelps wychodzi z wody nokautując przeciwników uzyskując nad drugim prawie 8 minut przewagi. Jak się okaże tez zawodnik nie odda tego miejsca już do mety. Po wyjściu z wody w T1 pojawia się szmer niezadowolenia i niektórzy mówią o nadłożeniu 800 do 1000 m w stosunku do nominalnych 3800 m. Coś jest na rzeczy patrząc na czasy zawodników i reakcje sędziów, którzy ostatnim etapie trasy pływackiej każą już nie opływać 5 bojki tylko płynąć do mety. Moim zdaniem Ci którzy ukończyli pływanie w okolicach jednej godziny nadłożyli najmniej. Bojka lub bojki przemieszczały się wraz ze wzmagającym się wiatrem od mniej więcej 2-3 pętli dokładając najmniej tym z czołówki, a najwięcej w końcówce. Tak więc wzorem supermarketów mieliśmy promocję +25 %. Ciekawe jakie to mogło mieć przełożenie na końcowe wyniki? Z odległością na 1/2 też coś musiało być nie tak bowiem zawodnicy na trasie biegowej bardzo krytykowali ten fragment podczas rozmów. Zawodnicy na dystansie 1/2 pływali dwa kółka po 950 m (chyba). Pomyłki zdarzają się wszędzie; w tym przypadku pogoda nieco spłatała figla. Prawdopodobnie większość nadłożyła taką samą ilość metrów w pływaniu co było dla wszystkich sprawiedliwe. Jednak Ci co liczyli na życiówki byli bardzo rozczarowani.
Rower.
To odpowiednio 4,5 pętli na trasie Borówno – Bydgoszcz dla IM i 2,5 pętli dla dystansu 1/2. Generalnie rowerowanie upłynęło pod znakiem mocnego wiatru i zimna. Trasa dobrze zabezpieczona, jednak na ok. 30 % jakość nawierzchni delikatnie mówiąc kiepska. Ale to chyba polska przypadłość – jakość dróg. Na tarasie praktycznie nie widać kibiców. Dwa punkty odżywiania; jeden z wodą, drugi ze wszystkimi niezbędnymi zawodnikowi produktami, których nie zabrakło do samego końca zawodów. Wolontariusze na wszystkich punktach odżywczych na ocenę maksymalną. Końcówka roweru to dojazd ok 2 km po bardzo wąskich chodnikach (trzeba było podzielić je na bieg i rower) do T2 umieszczonego pod samym stadionem Zawiszy. W T2 brakło namiotu na przebranie; zawodnicy byli widoczni jak na widelcu, a jednak zwłaszcza w IM większość chce się przebrać całkowicie. Generalnie nie zaobserwowałem draftingu. Może jakieś pojedyńcze przypadki. Sędziowie na tym etapie widoczni byli bardzo często na motocyklach.
Bieganie.
To też pętle, tyle, że po 7 km każda czyli odpowiednio 6 kółek dla IM i 3 dla 1/2. Start spod wspomnianego stadionu i potem dookoła parku po w sumie ciekawej trasie. Każda pętla zahacza o stadion i tam też wolontariuszki umieszczają frotki na przegubie zawodników po każdym zaliczonym kółku. Wiem, że Ci z IM z niecierpliwością czekali na swoją piątą frotkę. W tym samym czasie w parku odbywało się zakończenie lata i dosłownie tysiące ludzi szło na festyn z związany z tym wydarzeniem. Nie wszyscy, ale powiedzmy, że część z nich jednak pozdrawiało zawodników motywując do dalszego wysiłku. Zawodnicy kończący IM już po zmroku mogli liczyć na część trasy oznakowaną w parku za pomocą setek zniczy. Wrażenie niesamowite. Na tym etapie trasy praktycznie dwa punkty odżywiania czyli na stadionie i na ok 3 km działały idealnie do samego końca. Przebieganie po stadionie musiało robić wrażenie na każdym zawodniku. Brakowało jednak kibiców, muzyki etc.
Kibice.
Gdyby nie zakończenie lata byłoby kiepsko. Organizatorzy nie zadbali też o zaplecze gastronomiczne dla kibiców – rodzin zawodników. Sieraków, Poznań czy Chodzież poradziła sobie z tym znacznie lepiej.
Inne.
Ilości kółek na wszystkich dystansach stwarzały zawodnikom nie lada problem o czym przekonaliśmy sie w poniedziałkowej rozmowie z finalistą IM. Podczas drugiego okrążenia biegowego rozmawiając z innym biegaczem zapytał ile powinien w sumie razy przejechać przez tzw kładkę? Pięć. Jako to pięć – ja zrobiłem to cztery razy. Zbiegł z trasy biegowej do T2 uzgodnił z sędziami dalsze postępowanie po czym wsiadł na rower i dokręcił jeszcze jedno kółko rowerowe nadkładając w trasie ok 5 km z racji dojazdu plus sama zmiana w T2. Po tym dokończył maraton. Szacun za uczciwość.
O wrażeniach zawodnika i reakcjach organizmu w innej relacji.