Każdy sezon ma swój koniec. Potem jest pustka. Pustka i jedzenie i robienie nic – jak w tym dowcipie gdzie kolega dzwoni do kolegi „co robisz? – nic – w pracy jestem”. To dobry czas na uchwycenie najważniejszych momentów z tego roku. 2012 to drugi rok zabawy z tri. Wspaniałej zabawy; na pewno znacznie kosztowniejszej niż samo bieganie. Na szczęście główne wydatki czyli rower i pianka zostały przemycone w budżecie rodzinnym w tamtym roku. Wiosna zaczęła się od pewnego incydentu z torami tramwajowymi. Syn pałający chęcią sprawdzenia się na kolarce w praktycznie dziewiczą podróż wybrał się do miasta; a tam wciągnęły Go szyny … Sytuacja jak w filmie ‘Nie lubię poniedziałków’ z udziałem B. Łazuki – myślę, że wszyscy wiedzą o co chodzi – skutek drobne otarcia – ciała i roweru (nie muszę dodawać, że najpierw zapytałem o rower …), centrowanie kół i skrzywiona prawa klamkomanetka. Do zacinającej się klamki zdążyłem się już przyzwyczaić. 700 zł nawet na aukcjach za ten element powoduje, że zacinanie wcale mi nie przeszkadza… Dura-ace nie należy do najtańszych.
Skutek – kupujemy drugi rower. No i można jeździć razem. Parę razy się udało. Dwie kolarki w garażu wyglądają rzeczywiście okazale.
Wiosna to nie koniec kłopotów. Podjazd „na stojaka” pod górkę 5 km od domu i nagle coś się zacina i rower staje w miejscu, a ja leżę. Okazuje się, że pęka nowy łańcuch – nowy bo nawet nie po jednym sezonie. Po drodze urywa z haka tylną przerzutkę i całość wkręca się w szprychy tylnego koła. Masakra. Serwisant plus tylna przerzutka to jedyne 800 zł. Jezu to chyba koniec wydatków – myślę. Jak to sprzedać Żonie?. Kupiła. Na szczęście jest wyrozumiała.
Była też jeszcze dosłowna walka o zapisy na Malbork i Susz. Mam nadzieję, że w przyszłym roku nie będzie już problemów z limitami miejsc. Pokazują się nowe miejscowości na triathlonowej mapie Polski. Trudno bowiem zaplanować sezon przygotowawczy, gdy nie ma pewności do terminu i miejsca startu.
Co do przygotowań to zacząłem jeździć w niedzielę z grupą okolicznych kolarzy. Zapytałem podczas jednego z treningów przypadkowo spotkanego kolarza czy ktoś jeszcze jeździ w okolicy.? Efektem tej rozmowy są wspaniałe doświadczenia kolarskie. Nic nie dało mi tyle pewności co jazda na kole, wachlarzyk i tym podobne zachowania w peletonie. Grupa zawsze na początku liczy ok 30 osób i trzeba mieć się na baczności żeby nie spowodować kraksy. Tempo też wcześniej dla mnie nieosiągalne. Moje prędkości na treningach to ok 30 km/h. W peletonie 35-40 a nawet 50 km/h nie należy do rzadkości. Klimat i język takich treningów to temat na osobny artykuł.
Oba wiosenne starty ze względu na okazałą grupę kibiców jak marzenie. Wyniki spełniające oczekiwania. Organizacja perfekcyjna. No i debiut syna w Suszu. Dumny ojciec. Malbork pozostawił mi w pamięci oprócz startu pewien niesamowity smak. Do dziś wspominam spaghetti z sosem ze świeżych pomidorów podanych w Tureckiej restauracji na rynku. Jak żyję nie jadłem tak dobrego makaronu – polecam.
W końcu koniec wakacji i dla mnie zakończenie sezonu – Górzno. Różne opinie krążą na temat organizacji imprez przez PZTRi. Uczestniczyłem w dwóch. Właśnie Górzno w tym roku i Rawa w 2011. Sportowo nie czuję jako amator żadnej różnicy. To znaczy, że spełniłem się na mecie jako zawodnik. Organizacyjnie Susz czy Malbork to inna liga; ja jednak lubię taki klimat „wczesnego Gierka” z pewną nutką niepewności co się wydarzy. Coś w tym jest, że trochę trzeba polegać na swojej intuicji w sprawach organizacyjnych.
Górzno to też moja prywatna walka żeby nie być ostatnim na mecie. Zawsze to mistrzostwa polski i na prawdę zawodnicy byli szybcy. Byłem 7. od końca. Na pływaniu najnormalniej się bałem, że limit 35 minut nie wystarczy. Na szczęście udało się, chociaż w boksie rowerowym po pływaniu zastałem niewiele rowerów; z kolei w boksie biegowym (bo były dwie strefy zmian w różnych miejscach!!!) jak wbiegłem, prawie wszystkie rowery już stały na miejscach. Na trasie rowerowej przydały się treningi z grupą kolarzy i umiejętność jazdy w peletonie. W tym przypadku peleton liczył dwie osoby ale zawsze łatwiej niż samemu. Czołówka ‚woziła się’ w większym peletonie.
No i czas na ulotne uczucie bycia celebrytą; „przepraszam Pana czy możemy prosić o autograf?” – usłyszałem na mecie w Górznie, od około 7. letnich dziewczynek. Ki diabeł !!!… myślę sobie, i odpowiadam, że zwycięzcy to ukończyli triathlon jakąś godzinę temu i chyba mnie z kimś pomyliły, ale dziewczynki nie ustępują. Okazało sie, że one założyły sobie, że zbiorą autografy od wszystkich którzy ukończyli Górzno. Uff, aż takiego parcia na szkło jeszcze nie mam, ale może w przyszłości…
Teraz dla mnie najważniejsze wydarzenie tego sezonu. Żona zaczęła biegać. Kosmos. Jesteśmy na poziomie 5 km. Jest dobrze. Aktualne hasło w domu po powrocie z pracy to czy psy są „wybiegane”?
Nauczyłem się też nie patrzeć na wynik. Inaczej mówiąc, życiówki nie są dla mnie najważniejsze, tylko forma w jakiej osiągam metę. Żeby do tego dojść trzeba było dużo czasu.
Końcówka sezonu to kibicowanie debiutantom – młodziakom – w maratonie i biegu ultra na 66km w Krynicy. Rola kibica, prawie trenera, a na pewno kogoś kto zaraził bieganiem pokolenie dwudziestolatków jest bardziej stresujące niż sam start.
Obserwacja zawodników biegów ultra daje niesamowite wrażenia. Nie mogłem oprzeć się chęci porównania zawodników właśnie w biegu na 100km i maratończyków. Na trasie ultrasi są na pewno w lepszej formie niż przeciętni maratończycy; powiem więcej oni są cały czas w super formie. Kto zna sekret ultrasów?
Pozdrawiam
Krzysztof Józefowicz