Łodzianin w Silesia Półmaraton – czyli rzecz o tym, czemu warto ćwiczyć podbiegi

12 maja 2013 roku na Śląsku odbyła się najważniejsza impreza biegowa w województwie– 5. Silesia Maraton, połączony z półmaratonem jako biegiem towarzyszącym. Dla mnie (gościa będącego biegaczem co najwyżej średnim lub poniżej średniej, tym niemniej niezmiennie to lubiącym, z przeciętnymi życiówkami 24:12 na 5 km, 51:43 na 10 km) miał być to drugi półmaraton w życiu. Pierwszy (Warszawa, marzec 2013) ukończyłem z wielce mnie zadowalającym czasem 2:06:21. Biuro Zawodów czynne od piątku, więc jedziemy odebrać pakiet startowy pierwszego dnia. Biuro (tak jak  i meta) umiejscowione w Wojewódzkim Parku Kultury i Wypoczynku w Chorzowie (odpowiednik naszego Zdrowia, tyle że większe). Generalnie pakiet bardzo ubogi – poza całkiem fajną koszulką startową (i tak wybiorę jednak moją ulubioną, z Łódź Maraton 2012) tylko kilka ulotek i jakaś angielska gazeta, nic poza tym. Trochę rozczarowujące (a może po prostu to Łódź Maraton ma pakiety, które przebijają inne miasta ?). No ale nic, numer jest, chip do buta również. W weekend na całe szczęście sprawdzają się prognozy pogody – i z niedawnych nieznośnych upałów robi się chłodno. Ulga wielka, bo biec w upale nie znoszę. W niedzielę chłodno i jest delikatna orzeźwiająca mżawka – pogoda idealna. 

Maraton rozpoczynał się pod znanym każdemu Spodkiem, by po wykonaniu 21 –kilometrowej pętli po najważniejszych miejscach Katowic (m.in. ścisłe centrum miasta, Dolina Trzech Stawów oraz Nikiszowiec – czyli katowicki przepiękny odpowiednik naszego Księżego Młyna) wrócić pod Spodek – gdzie 2 godziny później startował półmaraton, dołączając się do trasy maratońskiej.

Toteż z rańca jedziemy z Lepszą Połową pod ów obiekt kosmiczny. Jakoś nie wyczuwa się tu atmosfery biegowego święta, mam wrażenie że Śląsk jeszcze uczy się tego, co już jest w Łodzi. Moim subiektywnym zdaniem biegi uliczne z pewnymi wyjątkami, ale nie mają tu jeszcze takiego klimatu co u nas. Nie ma również żadnej grupowej rozgrzewki, każdy sobie. Po krótkim rozciąganiu się staję na linii startu. Punktualnie o 11 start – i poszły konie po betonie. 

I tutaj dygresja najważniejsza – na Śląsku nie istnieje coś takiego jak „płaski bieg uliczny”. Śląsk z racji swojego pofałdowania terenu funduje biegaczom prawdziwe wyzwania. Łódzkie płaskie biegi uliczne mają się nijak do tutejszych. Nie mam narzędzi aby zmierzyć to dokładnie – ale na 21 097 km Silesia Półmaratonu, pod górkę było jakieś 17 kilometrów, może i więcej. Po prostu rzeźnia. Jeśli np. w płaskim jak talerz półmaratonie warszawskim mieliście czas X, to bądźcie pewni że tutejszy półmaraton dołożyłby wam około 10-15 min. więcej. Zresztą spójrzmy na czas zwycięzców maratonu: mężczyzna 2:35:35, kobieta 2:57:24. Nic rewelacyjnego, prawdaż ? Ale na Śląsku tak się biega. Tutaj nie można nie ćwiczyć podbiegów, cenę za brak tego elementu treningowego płaci się straszną.

No więc ruszamy. Żadnych tam łagodnych pierwszych kilometrów, od razu w górę. Aleją Korfantego (jeszcze Katowice) w kierunku Siemianowic Śląskich. Żałuję, że dla półmaratonu wybrano drugą „połówkę”, pierwsza była atrakcyjniejsza. No ale cóż, jest jak jest, biegniemy. Generalnie od początku jest dobrze, przygotowanie i tzw. forma dnia dopisała, co stwierdzam z ulgą. Wdzięczności wielkie niebu za nieustającą mżawkę, która świetnie orzeźwia biegaczy. Po kilku kilometrach opuszczamy Katowice i wbiegamy do Siemianowic Śląskich. Pierwszy punkt odżywczy, które generalnie były usytuowane co 5 km i które trzeba ocenić wysoko. Woda, Powerade, banany – starcza dla każdego chętnego, jest dobrze. Niestety kibiców na trasie mało. Szkoda, bo mnie to bardzo pomaga. Organizatorzy nie pomyśleli również o żadnych zorganizowanych „punktach kibicowania”. No cóż poradzić, trzeba oswajać rzeczywistość taką jaką jest. Z Siemianowic wbiegamy w małe uliczki osiedlowe Michałkowic, jeszcze potem w bezludzia i okolice pól uprawnych Chorzowa. 

Generalnie jak dla mnie widoki mało ciekawe, nie umywające się do takiego Nikiszowca, który był na pierwszej połówce.

Biegnie mi się dobrze (oczywiście na moim poziomie, który dla wielu z Was wydałby się zupełnie niedobry), 59:30 na 10 km, 1:07 na półmetku. Jestem z siebie zadowolony, a od połowy dystansu włącza się jeszcze pozytywna energia że już bliżej niż dalej. Udaje mi się utrzymywać równe tempo na podbiegach, co jest decydujące w biegu o takim profilu. Jest dobrze. I wtedy nagle na 17 kilometrze, zupełnie niespodziewanie i bez wcześniejszych symptomów zmęczenia, bum – lewa noga odmawia posłuszeństwa. Mięsień dwugłowy łydki, o ile się nie mylę. To ten mięsień, który pracuje najbardziej podczas podbiegów, więc mogło się zdarzyć (mnie zdarzyło się pierwszy raz w życiu). Zresztą nie tylko mnie jak widzę po innych biegaczach. No i jest problem, nie można biec, nie można nawet iść. Staję z lekko bezradną miną (jasna cholera, do mety tylko 4 km) i robię sobie bez wątpienia całkowicie niefachowy i nieporadny masaż bolącej nogi. I leciutko truchcikiem, potem mocniej do przodu. Na szczęście przechodzi, stopniowo wracam do poprzedniego tempa. Potem już wbieg do Parku Kultury i Wypoczynku, ostatnie 2 kilometry zaczynają się pod Stadionem Śląskim. I odliczanie, już mało, coraz mniej. Oczywiście dalej pod górę. Ale już widać metę, usytuowaną pod halą wystawienniczą Kapelusz. Pomimo problemu na 17 km udaje mi się ostatecznie osiągnąć czas 2:18:40, toteż ostatnie metry z rękami uniesionymi do góry. Na mecie medal i wolontariusz medyczny, który dopytuje się, czy wszystko ze mną w porządku, widocznie aż tak źle wyglądam. Potwornie zmęczony po najtrudniejszych zawodach w moim życiu, ale szczęśliwie do pomocy medycznej się nie kwalifikuję. Trochę się chwieję, na szczęście jest mój wierny kibic – moja Lepsza Połowa, więc jest się na kim wesprzeć. Czas nie wygląda na rewelacyjny, ale biorąc pod uwagę profil trasy – jest na moim poziomie bardzo dobry, toteż bieg zdecydowanie na plus. I mocne postanowienie, żeby jeszcze bardziej przyłożyć się do podbiegów na treningach. 

Pozdrawiam

Marcin Marczak

 

Powiązane Posty