Amator na trasie Triathlonu Radków – Polanica czyli olimpijka w górach.

Do niedawna triathlon brzmiał dla mnie jak maraton kilka lat temu. Nieco w sferze marzeń do momentu, aż nie zacznie się regularnych przygotowań. Triathlon to jak wiadomo trzy dyscypliny.  Niestety pływanie bez którego po prostu się nie da ukończyć zawodów trzy lata temu było w fazie niemowlęcej czyli jeden basen kraulem to już było coś. Wiek po czterdziestce nie ułatwia sprawy nauki nie tylko pływania. Niemniej zacząłem lekcje pływania u ratowników w Brzezinach (polecam ich umiejętności) i aktualnie jest o niebo lepiej. Po drodze zaliczyłem akademię triathlonu i tak na prawdę to w niej poukładałem sobie, przepraszam poukładano mi  wszystkie trzy dyscypliny od strony treningowej, a przede wszystkim od strony regeneracji po treningu; bo mam wrażenie że jest ono ważniejsze od samego treningu. Trener akademii z Łodzi Radek to skarbnica wiedzy na temat regeneracji po wysiłku, rozciągań,  rozgrzewek itp. Trzeba było też wysupłać nieco grosza na rower (składak na ramie Red Bula) i piankę.   Finał całych półrocznych przygotowań miał miejsce w czerwcu  na „połówce” w Suszu; potem Rawa Maz. i tam z kolei kontakt z dystansem sprinterskim. Po tych dwóch imprezach już wiem, że triathlon to dyscyplina , która sprawia mi niesamowitą frajdę z racji chyba zmiany tempa; nie jest tak monotonny jak bieganie. Nawiasem mówiąc przy okazji przygotowań do triathlonu pobiłem swoje życiówki na 5 i 10 km przy znacznie okrojonym bieganiu !?  Ironman raczej w sferze marzeń. Same przygotowania do połówki w Suszu zajmowały kilkanaście godzin w tygodniu; to co byłoby z dystansem dwukrotnie dłuższym. Może na pięćdziesiąte urodziny??? (mam nadzieję że Żona nie czyta tego fragmentu)

Szukałem imprezy na zakończenie sezonu, no i pojawiła się  Polanica – Radków. Dystans olimpijski czyli dla mnie debiut. Zapisy, rezerwacja hotelu w Kłodzku i w drogę dwa dni wcześniej żeby nieco zobaczyć jeszcze w okolicy. W sobotę wyjazd do biura zawodów w Radkowie bezpośrednio nad zalewem i chociaż w regulaminie było napisane że jest od 12 okazało się, że o tej godzinie nikogo z organizatorów jeszcze nie ma  ale chwilę później wszystko wróciło do normy i sympatyczni organizatorzy nieco improwizując odpalili imprezę. To taki mały kamyczek do Ich ogródka. Odbiór pakietów czyli koszulki, czepka, chipa  i numeru startowego – moim zdaniem pakiet  wystarczający. Wydaje mi się jednak, że zaświadczenia lekarskie w takich imprezach powinny być obowiązkowe. Tutaj nie były w ogóle wymagane. Nie jest to żaden problem, a nikomu nie zaszkodzi żeby raz w roku być obejrzanym przez lekarza sportowego.  Położenie zalewu przepiękne. Cały teren świeżo po zagospodarowaniu z funduszy unijnych robi wrażenie.  Małe opóźnienie organizatorów pozwoliło na wcześniejszą i tak planowaną wizytę w pobliskich Wambierzycach i zwiedzanie zabytków tego miasta. Sporo turystów. Sanktuarium (przy którym potem jechaliśmy na rowerach dwukrotnie), droga krzyżowa z monumentalnymi schodami do nieba czy ruchome szopki jeszcze z tamtego wieku warte są zobaczenia. Miasto jednak nieco zaniedbane. W dniu startu już wszystko bez zakłóceń. O 9.30 już na miejscu w Radkowie. Sędziowie skrupulatnie sprawdzali rowery przed wjazdem do boksów  i przyznam się , że nie znam szczegółów przepisów dotyczących „lemondek” ponieważ ich nie używam ale część zawodników musiała odkręcać na miejscu swoje podpórki. Muszę sprawdzić o co chodzi. Sprzęt do biegania pakujemy w osobne worki i organizatorzy przewożą je podczas naszego pływania do Polanicy gdzie umieszczono metę roweru i całą część biegową. Pół godziny przed startem – w pianki – kto miał i na odprawę techniczną. Pianki tym razem nie były obowiązkowe, ale większość startuje w piankach.  Z rozmów widać, że jest sporo debiutantów. Trema jak zwykle przed pływaniem.  O 11 start z raczej chłodnej wody (podobno ok. 18 stC). Dwa kółka po 750 m. Generalnie płynęło się prawie „po bandzie” ponieważ okrążenie o takiej długości ledwo się zmieściło w zalewie.  Za to dla znajomych na brzegu i fotoreporterów bajka. Do płynących zawodników mieli z lądu momentami ok. 10-20m. Pływanie w moim wydaniu rekordowe – nieco ponad 30 min. Na tym etapie zawodów odpadło jednak najwięcej zawodników.

Szybko do strefy zmian i na rower. Jak to bywa w Unii bez granic pierwszy odcinek prowadził za granicę do Czech. Tam jakieś 8km po idealnych drogach chociaż wąskich !!!.  I tutaj już pierwsze górki dają się we znaki. Niestety w mojej okolicy jest mały problem z górami. Momentami jadę na najlżejszym przełożeniu i przydałby się jeszcze  jeden bieg ( chyba po powrocie zainwestuję w korbę z przełożeniem na góry). Cóż, walka do końca. Dwa razy przez rynek w Radkowie po kostce i potem już „prosta” droga do Polanicy na stadion. Znaki drogowe z nachyleniami 10% widziałem co najmniej dwukrotnie. Ale chyba i tak podjazd o największym nachyleniu był przy Sanktuarium w Wambierzycach. Góry uczą pokory takich kolarzy z nizin jak ja.  Trasa generalnie dobrze zabezpieczona przez organizatorów i Policję, pomimo jeżdżących obok nas samochodów (spotkałem się też z odwrotnymi opiniami na temat zabezpieczenia trasy). To generalnie szansa dla znajomych żeby mogli zobaczyć swoich zawodników na trasie i jechać obok nich. Jedynie w Czechach trzeba się było pilnować, gdyż organizatorzy umieszczali znaki informacyjne formatu A4 za skrzyżowaniami i mój kolega w promocji przejechał w ten sposób dodatkowo ok. 1km zanim się zorientował, że pomylił trasę. Na przyszłość te znaki powinny być po prostu kolorowe lub wystarczy namalować strzałkę na drodze w którą stronę jechać tak jak innych wyścigach. Na podjazdach widoki dodawały energii. Na zjazdach trzeba się było z kolei nieźle pilnować żeby nie zaliczyć jakiegoś pobliskiego rowu.

W końcu bieg. Buty, koszulka i czapeczka na swoim miejscu. Organizatorzy musieli się uwijać z przenoszeniem całego sprzętu z Radkowa do Polanicy i duże słowa uznania, że nie pomylili strojów zawodników. Bieg to 3 kółka po ok. 3km i dobieg do stadionu. I tutaj też dało się poznać, że jesteśmy w górach. Obie nawrotki niezależnie od normalnego nachylenia ostro pod górę na odcinku jakieś 50m. Zwłaszcza przy stadionie człowiek się zastanawiał czy jeszcze biec czy już iść. Końcówka to kółko na stadionie i meta. Dla mnie na 47 miejscu na 120 zawodników z czasem 2.51h. Podczas biegania generalnie bardzo mało kibiców; może dlatego, że bieg odbywał się poza miastem. Tych, którzy uczestniczyli w imprezie pojedynczo mam na myśli, że byli bez zapasowych kierowców czekała jeszcze powrotna droga autokarem do Radkowa po ich samochody.  Wieczór to już spacer po Kłodzku. W centrum cały czas widoczne są ślady po powodzi z przed kilku lat.  Trafiliśmy na dni Twierdzy Kłodzkiej. Czyli dodatkowe atrakcje wojskowe do wyboru do koloru; od sprzętu wojskowego do grup rekonstrukcyjnych. Grochówka żołnierska jak znalazł po wcześniejszym wysiłku. Na deser odcinek Czterech Pancernych kręcony właśnie w Twierdzy, a oglądany na specjalnie na tą okazję ustawionym ekranie. Powrót do domu w fantastycznych nastrojach, których nie zakłóciło nawet pierwsze w życiu foto z przydrożnego fotoradaru po Wrocławiem, które pewnie za chwilę przyjdzie pocztą.

Myślę, że za rok w Radkowie i Polanicy będzie trzeba rezerwować miejsca znacznie wcześniej bo na pewno impreza rozejdzie się echem po Polsce. Ciekawe czy organizatorzy utrzymają formułę rozgrywania zawodów z Radkowa do Polanicy czy wygra formuła tylko w Radkowie?

Pozdrawiam amatorów tri.

Krzysztof Józefowicz

Powiązane Posty