Pogo w wodzie. Sieraków.

Początkowo tekst miał mieć tytuł ‘Trudno, trudniej, Sieraków’, ale po koncercie Green Day w Łódzkiej Arenie i obserwacji fanów na płycie tańczących pogo w kilku miejscach na raz, nie mogłem oprzeć się skojarzeniu ze startem pływackim podczas triathlonu. W obu przypadkach pojawia się sporo chaosu delikatnie mówiąc. Na marginesie koncert trwający ponad 2 godziny naładował mnie pozytywną energią na długo. 

Ale miało być o Sierakowie. Limit 500 miejsc wyczerpany był  już dosyć dawno przez zawodników i to na obu dystansach czyli ½ i ¼ . Rok temu startowało nieco niewiele ponad 100 osób, zatem przed organizatorami stanęło nie lada wyzwanie. Obsłużyć 1000 osób plus starty dzieci w niedzielę; jest co robić. Z tym większą ciekawością jechałem na miejsce, a właściwie jechaliśmy bo bez kibiców praktycznie się nie ruszam. Takiego dopingu nigdy nie za wiele. Biuro zawodów na terenie ośrodka sportowego działało bez zarzutu. Udało się przy okazji załatwić akredytację dla fotografów ułatwiającą dostęp do ciekawszych fragmentów zawodów. Okazuje się, że obowiązkowa jest odprawa techniczna. To ok. 500 od biura i rozpoczyna się za parę minut, a zatem prosto na odprawę. Łaaał. Odprawa na siedząco w wielkim namiocie dla prawie 500 osób, z audiowizualną prezentacją trudniejszych momentów na trasie i zasadami obowiązującymi zawodników podczas zawodów. Po takiej odprawie wszystko jest jasne jak słońce. Nic tylko startować. Sędziowie postraszyli zawodników karami za nie przestrzeganie regulaminu, a kara to 6 minut za jedno ostrzeżenie w specjalnym namiocie w strefie zmian. Są również możliwe i wykluczenia za więcej ostrzeżeń. W dodatku trzeba samemu pamiętać o odbyciu takiej kary. Krótka informacja o temperaturze wody. 16 stopni.  I tak dobrze że na plusie. W tak zimnej wodzie jeszcze nie pływałem. Cóż kiedyś musi  być ten pierwszy raz.  Pianki zatem obowiązkowe. Niestety nie zdążyłem zostać na pasta party, a podobno było wyśmienite. Musiałem jeszcze dograć nocleg, a robiło się późno.  Wieczorem jeszcze tylko  nerwowe sprawdzanie pogody na wszystkich możliwych portalach i wnioski jak w dowcipie o Bacy: albo będzie padać albo nie będzie padać.

Rano okazało się, że będzie padać i to równo. O ironio, nie padało tylko podczas pływania i trochę pokropiło podczas biegu. Pływanie start z brzegu. Pierwsze 500 metrów to wspomniane wcześniej pogo. Na plecach, głowie i innych częściach ciała miałem kilka razy płynących w poprzek zawodników. Okazuje się, że orientacja w otwartym akwenie i basenie to dwie różne rzeczy. Przez cały dystans nie mogłem się rozgrzać. Zapomniałem wziąć na start drugi czepek, a ten od organizatorów był bardzo cienki i w zasadzie nie chronił przed zimnem w ogóle, a jak wiadomo najwięcej ciepła traci się przez głowę, zwłaszcza jak się na niej mało włosów… Wyjście z wody to ponad 400 metrów podbiegu do strefy T1. Ciężko wyrównać oddech. Sporo zawodników na tym odcinku decyduje się na spacer zamiast biegu. 

W końcu na rowerze. Przed nami cztery kółka po 22.5 km . Przez krótkie fragmenty droga schnie, ale za chwilę znowu leje i jest mokro i niebezpiecznie. Górki niczego sobie. Dla mnie nieco za trudne i na tym etapie wręcz zaczynam łapać ‚doła’ jak mijają mnie kolejni kolarze. Czy ja jestem tak słaby czy oni tak mocni? A może w tym trathlonie startuje większość byłych kolarzy?. Nieważne. Zmarzłem jak diabli i nie mogę się doczekać biegu żeby się nieco rozgrzać. Zjadłem wszystko co miałem (na trasie punkty żywieniowe jak w supermarkecie). O mały włos nie łapię ostrzeżenia. Zawodnik który mnie wyprzedził zaraz po tym manewrze zwolnił, co doprowadziło do sytuacji, że przez moment zbliżyłem się do niego na nieprzepisową odległość. Na to wszystko nadjechał sędzia i na szczęście skończyło się tylko na pouczeniu. Nie widzę w tym żadnej swojej winy; bardziej winię zawodnika, który wykonywał manewr wyprzedzania w sposób nieprawidłowy. Dodać trzeba, że chyba podczas etapu kolarskiego karetka odwiozła do szpitala zawodnika z połamanym obojczykiem. Górki i deszcz prawdopodobnie zrobiły swoje. Tradycyjnie też kilku zawodników zeszło z trasy na tym etapie z powodu awarii roweru.

Szybka zmiana w T2, pas z własnymi odżywkami zapięty i w drogę. I tutaj niespodzianka. To czysty cross. Na pewno trudniejszy od Justynowa-Janówki. Momentami podbiegi jak na Półmaratonie Szakala. Praktycznie w całości po lesie, bez płaskiego odcinka. Czuję się świetnie i teraz ja zaczynam wyprzedzać. Myślę, że wyprzedziłem ok. 100 zawodników podczas też 4 kółek. Daje to niezłego kopa, a psychika rośnie w postępie geometrycznym z każdym wyprzedzonym zawodnikiem. Bardzo duża część z nich przechodzi do marszu. Na mecie czas 5.48; plus pochłonięty błyskawicznie hamburger i złocisty napój. 

Nie jest źle, jednak na myśl o rowerze czuję duży niedosyt. Forma na mecie rewelacyjna. To na pewno zasługa regularnego odżywiania i nieco zmian w moim menu startowym, no i regularnych zajęć z ogólnorozwojówki. Do IM jednak masa pracy, zwłaszcza na rowerze.

Podsumowując organizatorzy spisali się rewelacyjnie. Kibice też zachwyceni z warunków stworzonych dla nich. Może za rok znowu w Sierakowie? Zdecydowanie polecam zawody. Startowało kilku Łodzian z bardzo dobrymi wynikami. 

foto Izabela Górska

Pozdrawiam

Krzysztof Józefowicz

Powiązane Posty