Pokonać siebie relacja Roberta Sobczaka z Supermaratonu w Ozorkowie

Start w Supermaratonie w Ozorkowie na dystansie 50km traktowałem prestiżowo. Wiedziałem, że fizycznie jestem przygotowany na naprawdę dobry rezultat ale problem zawsze leży w głowie. Przynajmniej u mnie. Odliczałem dni do tego startu. I wreszcie nadejszla wiekopomna chwiła 🙂 Do Ozorkowa pojechałem z Kamilem Weinbergem i Kubą Strzeleckim. Obaj debiutowali na dystansie ultra. Ja już lekko doświadczony ultras więc mniej więcej wiedziałem jakiego bólu się spodziewać. A ponieważ rok temu w Ozorkowie podczas ogromnego upału zająłem 3 miejsce to byłem bogatszy przed tegorocznym startem. Dojechaliśmy spokojnie na miejsce startu, które było ulokowane tuż przy Zalewie Ozorkowskim. Wraz ze zbliżającą się godziną startu spotykaliśmy wiele znanych twarzy 🙂 Była Agata Matejczuk z mężem byli chłopaki z Kalisza i sporo osób z Łodzi 🙂

Tuż przed startem dowiedzieliśmy się od organizatora Piotra Banasiaka, że z powodu braku wolontariuszy musieli zrezygnować z jednego punktu odżywczego… Czyli na trasie został jeden punkt tak po środku. Na szczęście ja byłem przezorny i zabrałem ze sobą camelbacka z bukłakiem na wodę 2 litry. Kuba miał identyczny, natomiast Kamil ratował się małą butelczyną wody.

Na starcie ustawiła się grupa ponad 220 biegaczy i kijkarzy. Sportowcy mieli do pokonania 25km lub dla najtwardszych 50km. Ja, Kamil i Kuba zadeklarowaliśmy się na 50km. Choć de facto dystans jednej pętli to niecałe 24km. Wśród startujących pojawił się Artur Kurek. Postać, której przedstawiać nie trzeba. Zwycięzca Rzeźnika czy choćby Sudeckiej Setki. Oczywiście był głównym faworytem do triumfu na 50km.

Kilka minut po 9 nastąpił wyczekiwany start. Ja byłem spokojny. Nie szarżowałem. Temperatura była dość wysoka i łagodny wietrzyk głaskający poliki okazywał się wybawieniem 🙂 Na początku okrążaliśmy Zalew i wybiegaliśmy w teren. Widziałem, że Kuba wyleciał przede mnie dość sporo. Ja miałem  wcześniej ustaloną taktykę na bieg. Celem był rezultat. Miesiąc wcześniej planowałem zakręcić się około 4 godzin. Ale teraz wziąłem pod uwagę upał. I cel nagle się wydłużył do 4:15. Do 12km biegłem tempem spokojnym między 5:00-5:15/km. Następne 8km przebiegłem szybciej łamiąc nieraz 5min/km o 10s. Wyprzedzałem sporo osób. Nie w głowie mi było co będzie za 20km. Liczyło się tu i teraz. Kubę dopadłem na 18km. Byłem wielce zaskoczony, że dopiero teraz. Biegło mi się dobrze. Aż za dobrze.

Pierwszą pętlę skończyłem w 1:58 co mnie satysfakcjonowało w zupełności. A jako, że nie miałem parcia na wysokie miejsce to postałem z 5 minut dla odpoczynku bo miałem świadomość, że bieg dopiero zacznie się od około 30km. Pogadałem trochę z Agatą Matejczuk, która wygrała na 25km co mnie nie dziwi 🙂

Drugą pętlę zacząłem podobnym tempem jak skończyłem pierwszą. Była godzina po 11. Żar z nieba dawał już się we znaki. Ja wcześniej ustaliłem sam ze sobą, że wodę będę popijał z rurki bukłaka co 2km a żelki, które są sprawdzonym źródłem paliwa na czas biegu, będę jadł co około 4km. Oczywiście woda w bukłaku na drugiej pętli była dosyć ciepła ale nadal dawała ukojenie pragnieniu.  W okolicach 25km zaczęły boleć nogi co było miłym akcentem bo przeważnie odzywają się po ok 18km 🙂 Gdy zbliżałem się do 30km zaczęła się walka. Nie to, żebym do tej pory nie walczył. Głowa zaczęła podpowiadać głupoty typu „po co się tak męczę?”, „Lepiej odpocznij w marszu”. Odpędzałem te myśli radując się świerkotem ptaków w lesie i zapachem świeżo ściętego drzewa poukładanego w bale przy drodze.

Wyczekiwałem punktu z wodą. Jeszcze 3km. 2km. 1km. Już. Stanąłem. Polałem się wodą zjadłem 2 banany kilka kostek cukru. Czy straciłem w ten sposób 3 minuty? Uważam, że zyskałem o wiele więcej. Myśli przestały mnie dręczyć i mogłem skupić się na biegu 🙂 Przeszedłem ze 300m. I pobiegłem. Po lewej pole truskawek. W pamięci mam cały czas jak rok temu z Grzesiem Lemieszkiem skręciliśmy na to pole i sporo zjedliśmy 🙂 Jako, że tradycję trzeba pielęgnować to skręciłem podjeść garść polnych truskawek. Tym razem sam. Bo przed sobą nie widziałem ani jednego biegacza w zasięgu wzroku i za sobą też. Czułem się jakbym biegł sam. I gdyby nie przyczepiony numer 192 do koszulki to bym nie uwierzył, że jestem uczestnikiem zawodów sportowych.

Tempo spadło. Nagle w oddali pojawił się biegacz. Idzie. A ja biegnę. Więc dogonię go. Czas dobry. Wróciły siły. Nogi bolały ale przecież nie przestaną ot tak boleć. To trzeba zwalczyć. Zająć się czymś innym aby odwrócić uwagę od bólu. Skupiam się na dogonieniu biegacza przede mną. Nie przyspieszam. Trzymam swoje tempo tak około 5:20/km. Jest! Dogoniłem go. Mijając pozdrowiłem „Do zobaczenia na mecie”. To bardzo ważne. Gdy wyprzedzasz kogoś dodaj mu otuchy uśmiechnij się zapytaj czy w porządku czy może potrzeba wody czy cokolwiek. Rywalizujmy ale zawsze fair play zawsze miejmy na uwadze, że nie jesteśmy sami na trasie.

Biegnę dalej. W pełnym Słońcu. Dobiegam do Marcina. Kurcze to ten sam Marcin co biegłem z nim w sztafecie szakala 🙂 Ale numer 🙂 Mijam kijkarzy. Oni mają pierwszą pętlę. Przebiegam pod Autostradą. Znów przechodzę do marszu ale tylko dlatego bo jest mała górka. I przede mną ponad 2 kilometrowa prosta. Zero cienia. Ale widzę sporo osób. Dużo nordiców i maszerująco biegających biegaczy. To impuls dla mnie. Ból w nogach ogromny. Ale koncentruję się na rywalach. Odzywa się we mnie ścigant. No może bez przesady. Przyspieszam do 5min/km. Po 43km w nogach to naprawdę szybko. Ludzie z okolicznych domków patrzą ze swych gospodarstw na rywalizację, na walkę, na prawdziwy sport. Tego w telewizji nie zobaczą. Tutaj się nie walczy o sławę o wielkie pieniądze czy o złote medale. Tu się walczy ze swym drugim ja. Ze swoim słabym ja. Ze swoim ja, który mówi „nie biegaj to dla idiotów”.

Dobiegam do Jarka (męża Agaty), Jacka i Tomka. Nie znam tylko Tomka. Widzę, że też walczą. Zagrzewam ich. Panowie trzymamy. Biegniemy w czwórkę. Niestety Jarek nie daje rady utrzymać się z nami. Za chwilę biegnę razem z Jackiem Ulowskim. Spoglądam na niego. Ból i cierpienie na twarzy. Pewnie na mojej to samo. Mówię do niego „damy radę”, „Trzymaj Jacek”. Kilometr do mety. Jacek mówi nie dam rady. Nie lubię jak ktoś sobie wmawia takie głupoty. „Jacek przebiegłeś 46km to dasz radę kawałek”. Jacek zostaje w tyle. Ja przyspieszam. Spoglądam za siebie. Jacek jednak rusza w pościg. O nie bracie. Nie ze mną te numery. Ja finisze mam zabójcze. Ostatni skręt i pędem w dół przed Zalew. Tam meta. Tempo mam 3:50!!! Dobiegam uradowany i szczęśliwy. Jacek kilkanaście sekund za mną. Dziękuję mu za walkę i za towarzystwo. Przybiegają następni. Też im dziękuję. To równie ważne. Ukończyłeś bieg? Nie uciekaj. Podziękuj chociaż kilku osobom, które kończą za Tobą za wspólną walkę. Włożyli nie mniej wysiłku niż Ty.

Medal pręży się dumnie na szyi 🙂 Teraz dochodzi do mnie, że odniosłem ogromny sukces. Pytam się obsługi czasu, który byłem i jaki czas. I teraz uwaga. 8 miejsce i 4 godziny 11 minut !!! Jestem podbudowany. Miałem kryzys ale udowodniłem sobie, że jestem silniejszy od niego 🙂 Czuję się jakbym to 8 miejsce zajął co najmniej w finale olimpijskim 🙂

Czekam na swoich. Jest Kamil. 4:56 🙂 Super debiut Kamilu 🙂 Jest Kuba. 5:20. Super 🙂 Jesteśmy zmęczeni boli nas wszystko. Relaksujemy się wśród innych biegaczy.

Zawody na 50km wygrał jakżeby inaczej Artur Kurek z czasem 3:31…!!! Najszybszą kobietą okazała się Magdalena Musiał 4:08.

Natomiast bieg na 25km wygrał Krzysio Pietrzyk tuż przed Maurycym Oleksiewiczem a wśród kobiet zdecydowanie Agata Matejczuk.

Impreza na stałe weszła do mojego biegowego kalendarza i chętnie odwiedzę Ozorków i okoliczne mieścinki za rok 🙂

Wyniki

Foto by CZACHA

Pozdrawiam

Robert „BADYL” Sobczak

 

Powiązane Posty