Morsy z wyspy Kretą zwanej.

    Wpis ten łatwym nie będzie. Niektórzy odebrać go mogą nawet w kategorii hejtu, chociaż dorabianie komukolwiek pejsów nie jest moim zamiarem. Opisywać będę zdarzenie znane mi tylko z fotografii. Nie brałam udziału w tej bijatyce nawet jako kibic, więc moje zdanie i wnioski warte są tyle o ile. Z reguły blogowe wpisy czyta się jednym uchem, początek, co drugą linijkę i koniec, albo tylko stawia lajka, że się czytało. Wiem również, bo byłam na szkoleniu w temacie, że wpis bez fotki jest z góry skazany na niską popularność, a ten wpis fotki mieć nie może, bo na fotce znalazłyby się piękne zimowe okoliczności przyrody i spora grupka mieszkańców z wyspy Kreta, zanurzonych w tych okolicznościach po same uszy.
Kto zamieszkuje Kretę? Od ubiegłej soboty ponoć Morsy. Ja jednak zostaję przy tradycyjnym skojarzeniu.

Wtrącenie :
    Kiedyś w czasach studenckich, na jakiś praktykach, dla żartu, jednemu koledze daliśmy pociągnąć z gwinta śliwowicy na maxa upędzonej ( 70%) mówiąc, że to zwykła wódka. Chłopak pociągnął zdrowo. Oczy wyszły mu na wierzch, zaczął się dusić i chrobotać. Nie zrobił się przy tym blady ani czerwony, bo zapomniałam napisać, że był murzynem z wymiany studenckiej. Gdy doszedł do siebie, a trwało to chwilę, łamaną polszczyzną powiedział; – nie pijcie tego, to jest trucizna.  
Mimo tego, że na pewno skapował się, że kręci się z niego balona, miał dość rozumu i zdrowego rozsądku by nas ostrzec. Gorzała rzeczywiście była dziwna, a nikt jej oczywiście wcześniej nie próbował.

Dalej w temacie:
    O co chodzi z tą szczęśliwością biegania? Co zatyka się w makówce biegacza podlegającego procesowi rywalizacji, że staje się przysłowiowym mieszkańcem Krety ? Jest pojętym,w sensie literackim oczywiście, że ktoś, kto z łódki zarzuca liny zapomni czasem wiosłem sprawdzić gdzie jest dno. Bo poszukiwanie dna, z definicji jest czynnością denną. Ale już niepojętym jest, że pierwsza szóstka śmiałków, która straciła grunt pod nogami całej reszcie nie krzyczy – STOP!!!. Zwłaszcza jak ktoś się obwieszcza przywódcą bandy (znaczy drużyny trenerem) lub ma papiery ratownika WOPR.

    Dobra, przecież nic się nie stało. Nikt nie wpadł w panikę, nikt nikogo ze strachu nie złapał za szyję od tyłu i nie wciągnął w odmęty. Nikt się nie topił na poważnie i nikt nikogo nie musiał bohatersko ratować. Zresztą pewna śmierć po 5 minutach przebywania w zimnej wodzie jest tylko mitem stworzonym na potrzeby kinematografii katastroficznej – chodzi o długość ujęcia. W ubraniu, a wszyscy byli ubrani, można wytrzymać prawie godzinę.

    Z drugiej strony, widziały gały, gdzie tyłek pchały i za wpisowe super emocje miały. Tylko, że ta zabawa mogła skończyć się inaczej. Był lód, ludzie w wodzie nie byli policzeni, mała panika, woda mętna, widownia zapatrzona w obiektywy aparatów i ekrany telefonów.  Oj tam, oj tam jeden morsik w tą, jeden w tamtą. Zresztą jaki jest pożytek z biegacza, poza tym że biega – żaden.

     A co mi do tego, skoro mnie tam nie było? Bo lubię kibicować na zawodach i kurde nie wiem sama jak bym na „żywo” zareagowała na to widowisko. Czy miałabym odwagę, powiedzieć STOP, widząc jak ludziom brakuje gruntu pod nogami (kiedyś opłacałam składki w WOPRze) , czy pstrykałabym super fajne fotki z „przeprawy”?
Nie wiem. Tak samo jak nie wiem, dlaczego w końcówce maratonu ukrywa się to, że  człowiek się zaraz przewróci. Przypina się to twarzy grymas szczęśliwości i z uporem zombi biegnie się dalej. Gdy się nie ma kredytu, ani dzieci na wychowaniu – czemu nie.

     Pewnie większość z was, wie o jakiej imprezie piszę i większość oglądała „przeprawę” na milionie fotek w sieci. Pewnie przy okazji, wielu z was przypomniało sobie największe głupoty jakie w życiu udało się zrobić bez tzw. konsekwencji. I o zgrozo – to są w sumie fajne wspomnienia.

    Było i szczęśliwie minęło. Tylko proszę nie nazywajcie tej wycieczki na Kretę morsowaniem. Choć jak powiedział jeden ruski generał – po dobrym morsowaniu ciało wpada w euforię. No i zapętliłam się na dobre. Już sama nie wiem o czym to było. Miało być złośliwie i miało być O ROZSĄDKU. Koniec. Idę zamieszać kapustę.

Powiązane Posty