GP Łodzi, Bieg Mikołajkowy i podsumowanie roku

Czas na podsumowanie ostatnich tygodni i całego roku.

GP Łodzi 24 listopada – 22:14. Szału nie robi, ale 18 sekund lepiej od mojego zeszłorocznego najlepszego wyniku na tej trasie.

Bieg Mikołajkowy w Łagiewnikach 8 grudnia – ok. 23:15 brutto, do tej pory nie ma podanych wyników. Ładna, mocno pofałdowana 5-tka. Nie tak zimno jak rok temu, ale leżał wyślizgany śnieg. Kilkanaście sekund wolniej niż poprzednio.

GP Łodzi 15 grudnia – 22:28, chociaż warunki praktycznie takie same jak na pierwszym biegu w cyklu. Nie miałem siły dorwać Stefa na finiszu, wygrał ze mną o sekundę. Stara forma z gór już sobie poszła, a nowej jeszcze nie ma.

Biegowo rok był niezły. Życiówki na piątkę i dychę, dobry debiut w maratonie i 3 razy ultra, no powiedzmy 2 i pół 😉

Jak na zimę przebieganą w kratkę, na 3:48:28 w łódzkim maratonie nie ma powodów do narzekania. Dobrze rozegrałem taktycznie z minutowym niedoczasem na półmetku, przezwyciężyłem mały kryzys po 33 km (nie żadną ścianę:) i zachowałem siły na mocny długi finisz.

Dwa tygodnie później życiówka na 5 km w Konstantynowie. 21:49 z początkami przeziębienia, bolącą łydką po maratonie, dzień po niełatwej, mocno pobiegniętej przełajowej dyszce w Justynowie i kilku piwkach które po niej nastąpiły. Ciekawe, ile by wyszło w optymalnych warunkach? 🙂

Na 10 km padły 2 życiówki – 45:33 w maju na Pietrynie i 45:02 w październiku w Uniejowie. Czyli poprawa o minutę z groszami od zeszłego roku. Niedużo. Jakbym przez lato jak Bozia przykazała robił wytrzymałość szybkościową, zamiast się wspinać i włóczyć po jakichś górskich biegach, pewnie bym teraz śmigał dychę w 43 minuty. Albo rybka, albo akwarium. Uniejów poleciałem jeszcze zmęczony sezonem ultra.

Tydzień później życiówka na Szakalu, 1:50:28, poprawa o trochę ponad 3 minuty od zeszłorocznej ekstremalnej śnieżno-błotnej edycji. Liczyłem na więcej, ale tam już biegł cień mnie samego… To jednocześnie moja życiówka na połówce, bo dotąd nie leciałem płaskiego asfaltowego półmaratonu.

W czerwcu w ramach przygotowań do Chudego Wawrzyńca był Ozorków. Taki dłuższy przełajowy maraton, 48 km w upale w 4:56:51. Nogi zniosły go dużo lepiej od maratonu po asfalcie.

Po lipcowym bałkańskim wypadzie wspinaczkowym na początku sierpnia wystartowałem w długo oczekiwanym Chudzielcu. Trafiłem ze szczytem formy i dałem z siebie maksa na wynik 12:47:48 na dłuższej, 87 km trasie z ok. 3.2k sumy podbiegów. Gdyby nie taktyczne błędy żółtodzioba, mógłbym jeszcze z pół godziny urwać.

Zachęcony takim obrotem sprawy, zapisałem się na koniec września na BUT85. W międzyczasie przyszło przeciążenie ścięgna w stopie i przerwa w treningach, ale kasa poszła i nie chciałem się wycofać. Trasę, która naprawdę miała ok. 95 km (a ja sobie jeszcze z 5 dołożyłem w ramach pomyłki) i pewnie ponad 5k przewyższenia, ukończyłem siłą woli w 18:49:23, godzinę i 10 minut przed limitem, zaliczając niezłą lekcję górskiego ultrabiegania.

Najważniejsze na koniec. Zyskałem najlepszego treningowego partnera. Porter zjawił się dokładnie rok temu, dzień przed Wigilią. Zamiast tradycyjnego dodatkowego nakrycia, dla zbłąkanego wędrowca mieliśmy psią miskę. Mały, twardy półwilczek uwielbia z nami biegać i mobilizuje do wspólnego trenowania. Jak się nadarzy okazja, to biegamy razem z jego przyszywanym bliźniakiem Parysem. Zresztą gdyby nie Parys, to nie byłoby z nami Portera, ale to inna historia, o której już kiedyś pisałem…

Co na przyszły rok? Na wiosnę urwać kilka a może kilkanaście minut z maratońskiej życiówki w Łodzi. Zejść o minutę-dwie z czasem na dychę. Przebiec 2-3 górskie ultramaratony, na których jeszcze nie byłem. Wszystko bez ścisłych planów treningowych, bawiąc się bieganiem jak do tej pory, żeby przyjemność nie stała się kieratem. Wiem, w ten sposób nie zrobię mega wyników, ale radość biegania jest dla mnie ważniejsza 🙂

Wesołych Świąt i niech moc będzie z Wami przez cały rok!

Kamil

Powiązane Posty