II Biegowa Bitwa o Łódź relacja Szymona Draba oraz zdjęcia, wyniki i film!

W Biegowej Bitwie miałem wystartować już w ubiegłym roku. Nie uczyniłem jednak tego. Dlaczego? Sam nie wiem. Wiem natomiast jedno – że po tych kilku(dziesięciu) biegach ulicznych, litrach wylanego potu na treningach, przyszedł czas by poczuć coś innego… Przyszedł czas by zmierzyć się z nowym wyzwaniem, z błotem, przeszkodami, śmierdzącą sadzawką, ze zmęczeniem. Przyszedł czas, by wystartować w II Biegowej Bitwie o Łódź. 27 lipca 2013 r. odbyła się II Bitwa o Łódź. Jednak czy o Łódź? Czy może Bitwa o Przetrwanie? Na trasie biegu jedno słowo zastąpiłem drugim przy okazji siarczyście rzucając epitetami w kierunku organizatorów. Jednak mam nadzieję, że moje nikczemne zachowanie spowodowane stanem silnego wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami zostanie mi wybaczone.

Do Łagiewnik z Szakalicą Gosią przyjechaliśmy sporo przed startem, tak by bez stresu odebrać pakiety startowe i chociaż lekko się rozgrzać. Na nogach wiekowe już buty, z którymi bez większego żalu planowałem się rozstać. Ich czasy świetności już minęły, zatem na pożegnanie dostały ode mnie ekstremalną wisienkę. 

Na starcie stanęła 140 grupa wariatów. Krótkie odliczanie czasu i …. Chlust! Do losowania nagród szczęścia nie mam, ale żeby „wygrać” wiadro wody na głowę – niestety tak. I tak już na starcie wystartowałem całkowicie mokry. Na nic były ciche śmiechy startujących, którym udało się ustrzec przed pierwszą falą „lanego poniedziałku” bowiem wbiegając na asfaltowy odcinek witali nas strażacy skutecznie gasząc płonący od pierwszych metrów zapał do biegu.

W butach już mam bajoro, przynajmniej tak wydawało mi się na starcie. Wydawało. Oczko wodne i bagno uświadomiły mi jak bardzo się myliłem. Jednak od nich dzieliło nas kilka kilometrów. Wcześniej wąskimi lejami biegaliśmy po krzakach, badylach, przecieraliśmy nowe szlaki. Na trasie wyrosły nawet ławeczki, które trzeba było dwukrotnie przeskoczyć (w drodze powrotnej również). W pewnym momencie musieliśmy przystanąć, kolejka. Pierwsze czołganie pod brzozą i znów bieg po krzakach, badylach i przecieranie nowych szlaków. Wąsko, ciężko wyprzedzić. W między czasie pokonujemy dwa rowy butelkowe. Można się czołgać, rzucać, iść kucając. Pełna samowolka . 

Zerkam na zegarek. Podobno „oczko” miało być ok 3-3,5 kilometra. Zegarek pika na 4 kilometr. Nic nie ma. Czyżby w tym roku organizatorzy odpuścili? Na szczęście nie … Na szczęście? Co ja wypisuję. Ślizg do zielonej, śmierdzącej sadzawki. Usta staram się mieć zamknięte, głowę odchyloną do tyłu. Nic z tego. Posmak brudnej wody będę czuł przez kolejne kilkaset metrów. Smacznego! Jeżeli wydawało mi się, że mokre buty miałem na starcie to miałem rację. Wydawało mi się. Teraz czułem jakbym swoje adidasy zmienił na dobre stalowe glany. I w tych glanach musiałem przemierzyć kolejny OES czyli „orientusiową górkę” i kilka kolejnych. Ekstremalny bieg zmienił swój profil na bieg górski w stylu anglosaskim. Góra, dół, góra, dół. Ile tak można? Do kolejnych przeszkód – palety na którą  należało się wdrapać (czy wdrabać? ), małego błotka w którym prawie zgubiłem buta, kolejnej palety i płotu pod którym kilkukrotnie szorowaliśmy swoimi ciuchami – również dotarliśmy wytypowaną trasą anglosaską. 

Najgorsze przeszkody za mną. Mam przynajmniej taką nadzieję. Na ulicznych biegach jedynie czego się spodziewamy to tabliczek z kilometrami, tutaj choć ich nie było, to spełniałyby one drugorzędną rolę. Nie wiemy ile i jakie przeszkody przed nami. Za 50, 100 czy 500m? Wybiegając na w miarę płaski odcinek oddycham z ulgą i łapę kilka głębokich haustów powietrza. Jeszcze tylko trochę i meta… Spokojnym tempem dotarłem do „pajęczyny”, na której musiałem zafundować sobie kilkusekundową przerwę. Skurcz. Na szczęście szybko puścił i mogłem kontynuować bieg. Duktami dotarliśmy na odcinek, którym biegliśmy na początku tym razem jednak pokonując go „pod prąd”. W międzyczasie fragment z nieco gorszym oznaczeniem, część uczestników pomyliła trasę. Szakalowi zmysł mimo zmęczenia działał poprawnie, wybrałem dobrą ścieżkę. Widząc przeszkodę z opon wiedziałem, że jestem już blisko mety. Szybki – bo ok 100 m – spacer farmera i można szykować się na finisz. Można? Hola, hola. Nie tak prędko. Jeszcze spacer po krzakach i ostatnie 2 przeszkody. Na ostatnich metrach czekał na nas tunel z oponami zakończony wykopanym dołem oraz walka z „gladiatorami” … i meta! 

Kto wygrał Bitwę o Łódź? Wszyscy. Wszyscy uczestnicy, którzy minęli linię mety, wszyscy kibice, którzy wspierali na ostatnich merach i wreszcie organizatorzy. Jedną bitwę wygraliśmy. Jednak w przyszłym roku czeka nas kolejna potyczka. Czas rozpocząć odliczanie.

Z czystym sumieniem mogę napisać, że Biegowa Bitwa o Łódź jest i będzie wyjątkową imprezą. Takiej jeszcze nie było, w takiej jeszcze nie startowałem. Ciekawy profil trasy, przeszkody i atmosfera na długo utkwią mi w pamięci. W przyszłym roku być może wystartuję po raz kolejny. Mam nadzieję, że trasa będzie jeszcze bardziej najeżona przeszkodami 

od redakcji:

W imieniu ogranizatorów dziękujemy wszystkim wolontariuszom za pomoc w organizacji, całemu zespołowi przygotowującemu przeszkody, oprawę itd. Podziękowania należą się również wszystkim partnerom, dzięki którym II Biegowa Bitwa o Łódź doszła do skutku: Urząd Miasta Łodzi, Zarząd Zieleni Miejskiej w Łodzi, Szkoła Podstawowa nr 61, Fundacja Krwinka, jednostce OSP z Łagiewnik, Vera Sport, Coca – Cola, Taxi Plus, pizzeria Fiero, Efektima 🙂

Wyniki

Galeria by INES

Galeria by runningsucks.pl

Relacja by lodz.sport.pl

Galeria by Doktorek

Galeria by Sebastian Nowakowski

TRAILER BY PAWEŁ „CZACHA” ŁUCZAK

Z biegowymi pozdrowieniami

Szymon Drab

Powiązane Posty