To nie jest czas na Maraton.

 

ReporterMagazine – Na początku marca Puchar Maratonu na 25 km. Jak zamierzasz przebiec taki dystans, skoro prawie umarłeś na 20 km trasie i doczołgałeś się do mety jak już zwijali cały majdan?

Piotr Warych – Nie przystępuję do 25 km. 

RM – Dlatego, że wypito ci ostatnio całą herbatę?

PW – Przede wszystkim k…a przestańcie ironizować, to wam powiem. A więc nie przystępuję do 25 km. Bo od jakiegoś czasu czułem, że jadę jakąś zwariowaną kolejką górską z napisem stacji końcowej MARATON. To nie ja chciałem brać udział w kolejnych odsłonach Pucharu Maratonu. Tylko nie potrafiłem wysiąść z kolejki. A ona pędziła coraz szybciej. Niby wystarczyło szarpnąć za hamulec, ale nie mogłem się na to zdobyć. Zatraciłem wolną wolę. Na szczęście teraz na nowo ją odzyskałem i czuję, że to ja znów podejmuję decyzje.

RM – Ale żeś się rozgadał. Więc jaki był pierwotny plan, którego miałeś się trzymać, ale ci nie wyszło? Co wymknęło się spod kontroli?

PW – Plan był taki, że biorę udział w biegach na 10 i 15 km. 20 km nie wchodziło w grę. Chciałem przede wszystkim rozbiegać się i oswoić dystans 15 km. Poczuć go. Tak jak teraz czuję dychę. Ponieważ zawodów na 15 km jest jak na lekarstwo, pobiegłem 20 km. Niestety bez należytego przygotowania. Rzutem na taśmę. Nie wiedziałem, ani jak rozkładać siły, ani jak zmieniać tempo. A moja psychika ma cały czas respekt przed tym dystansem. No i ostatecznie 20 km prawie mnie zmiotło z trasy.

RM – Po jednym z ostatnich treningów z Tomkiem Osmulskim na 20 km – Pan Kolano powiedział ci, żebyś zwolnił. Czy wtedy podjąłeś decyzję o zaprzestaniu wydłużania dystansu?

PW – To kropla, która przelała czarę i zadecydowała, ale myślałem już o tym wcześniej. Historia z kolanem to był taki szczęśliwy, jak patrzę z dystansu, zbieg okoliczności. 

W sobotnim Parkrunie zrobiłem wtedy swoją życiówkę. A że brakowało mi niedzielnych dłuższych wybiegań z grupą – z radością pobiegłem w niedzielę. Czułem jednak, że to nie najlepszy pomysł. Pobiegłem o 5 km za dużo zbyt szybkim tempem. Gdybym biegł sam w niedzielę – skończyłbym po 15 góra km i biegł wolniej. Prawdopodobnie nic by się nie stało.

RM – A tak otrzymałeś ostrzeżenie od swojego organizmu.

PW – Musiałem się zatrzymać w swoim radosnym rozbieganiu i pomyśleć. Wbiegłem w ślepą uliczkę. Zobaczyłem, że pędzę donikąd i należy wrócić do pierwotnych planów.

RM – Jedną z twoich decyzji było wycofanie się z kwietniowego Maratonu, po tym jak wpłaciłeś pieniądze i przydzielono ci numer startowy. Jak się z tym czułeś?

PW – Ulżyło mi. Że już nie muszę niczego udowadniać sobie, ani innym i że odzyskałem kontrolę nad swoimi poczynaniami. Maraton nie jest mi teraz do niczego potrzebny. Prawie same minusy. Nie muszę się dowartościowywać Maratonem. Kiedy będzie pora – to go przebiegnę. 

RM – Nie dowartościowałby cię Maraton? Kpiny sobie robisz?

PW – Nie. Jestem bardzo zadowolony z punktu, w którym się obecnie znajduję. Poza tym nie ogarniam psychicznie dystansów dłuższych niż Półmaraton. A Maraton w 80% biegnie się głową. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że pokonałbym Maraton bardziej idąc lub kulejąc, niż biegnąc. A ja chcę przebiec 42km, a nie ukończyć. Myślę, że kontuzja byłaby nieunikniona, bo mam cały czas problem ze schodzeniem z trasy. Przy tak dużej adrenalinie mógłbym nie wyczuć momentu, w którym należy się wycofać, żeby sobie nie zrobić krzywdy. Męczyłbym się okrutnie. Jakby nie spojrzeć – jedna wielka demolka organizmu i psychiki. 

RM – Więc postanowiłeś szarpnąć za hamulec tej rozpędzonej kolejki, wysiąść i na spokojnie przemyśleć wszystko od nowa?

PW – Dokładnie. Biegałem całą jesień i zimę. Nie chorowałem. Udało mi się tydzień temu o ponad 40 sekund poprawić swój rekord na 5 km i zbliżyć się do granicy 23 minut. Uważałem to jeszcze niedawno za niemożliwe. Dzięki temu nabrałem sporo pewności siebie.

RM – Teraz czas na oswojenie do końca dystansu 10 km?

PW – Tak. Zszedłem poniżej godziny na 10 km. Z czego jestem bardzo zadowolony, bo wcześniej ciągle biegałem ponad godzinę i nie wierzyłem, że można pokonać tą magiczną barierę. Chcę, żeby 10 km stało się dla mnie czymś tak przewidywalnym, automatycznym i swojskim jak obecnie 5 km. Żeby to nie było długie wybieganie, tylko dystans na którym czuję się pewnie i mogę się trochę pościgać.

RM – A co z dystansem 15km?

PW – To dystans, nad którym chcę najbardziej popracować. To furtka do dalszego progresu. Niby wiem, że go przebiegnę, ale zawsze jest mniejszy lub większy pierwiastek niepewności. Jeśli za szybko pobiegnę jakiś odcinek tego dystansu – mogę się okrutnie zmęczyć, a nawet niemiło zdziwić. Zejście poniżej półtorej godziny na tym dystansie uważam za swój wyczyn i duży sukces. Ale okupiłem go dwoma potężnymi kryzysami na trasie. 15 km uważam za długie wybieganie i mam respekt do tego dystansu. Więcej nie powinienem teraz biegać. Ja nawet nie chcę więcej biegać. Mój organizm mi to mówi za każdym razem.

RM – A czym dla ciebie jest w takim razie Półmaraton?

PW – Półmaraton jest solidnym wyzwaniem. Wydarzeniem. Dystansem na którym staruję, nie żeby doczołgać się do mety. Tylko żeby w dobrym stanie przybiec na metę. Żeby przy okazji zbliżać się coraz bardziej do granicy 2 godzin. A nie, żeby umierać i przybiegać na metę z czasem 2:15. I na tej mecie kłaść się do czarnego worka. Szanuję ten dystans, ale zupełnie go nie czuję. Nie znam go. Bardzo powoli się go uczę. Dopiero go liznąłem. Wszystkie inne dystanse mają na celu teraz przybliżyć mi i uprzyjemnić dystans 21 km. Co da mi olbrzymiego kopa i potężna dawkę pewności siebie. Dopiero wtedy nadejdzie czas na dalsze plany. Teraz nawet nie chcę zawracać sobie nimi głowy.

RM – Dodatkowo cały czas przestawiasz się na bieganie z wysokiego śródstopia. Jak jest różnica wobec biegania z płaskiej stopy, czy częściowo nawet z pięty. Kiedyś tak biegałeś.

PW – Pracuję nad techniką biegu. Powiem tak. Po tym, co poczułem – nie ma mowy o powrocie do starego. Tylko biegając ze śródstopia jestem w stanie osiągnąć największą radość z szybkiego i lekkiego biegania. Odpoczywają też płuca,a sam bieg staje się frajdą. Niestety dystanse powyżej 5 km są w tym momencie zabójcze dla moich łydek. Po 5-6 km łydki mdleją i stopa opada na płask, albo na pięcie. Uczucie jest takie jakbym biegł na zaciągniętym ręcznym hamulcu. Potężna różnica. Dążę do tego, żeby na samych łydkach przebiec 10 km.

RM – Niedawno próbowałeś i nawet się udało przebiec całe 8 km ze śródstopia. Ale zapłaciłeś za to dużą cenę.

PW – Teraz jest już lepiej. Ale pamiętam, że wtedy nawet po tygodniu łydki nie zdążyły się zregenerować i zaczął mnie łapać ból zginaczy czy prostowników uda. Tej części, która łączy czworogłowy z tułowiem. Nie wiem, co to dokładnie jest. Może ktoś podpowie.

RM – Zwalniasz więc tempo wydłużania dystansu na rzecz polepszenia detali na krótszych dystansach? 

PW – Wycofuję się ze zwiększania dystansu i skupiam się na rzeczach, które chcę przepracować. Zrozumiałem, że to co robiłem do niczego nie prowadzi i jestem pewien, że Pan Kolano będzie mi wdzięczny. I nie tylko on. Dostałem ostrzeżenie i udzielono mi ważnej lekcji biegowej.

Piotrek Warych (pwarych@poczta.onet.pl)
Zapraszam na http://www.facebook.com/pwarych

 

Powiązane Posty