Czasami jest tak, że idziesz na do teatru na przedstawienie, czy tam inne balety, a dostajesz coś, czego się nie spodziewałeś. Bardzo wysoki poziom. Po takim widowisku z reguły oklaski są niewielkie, bowiem ludzie nieprzyzwyczajeni są do oceniania nowości i jeszcze jest coś takiego jak zwykła ludzka zawiść. Pojawiają się pytania – skąd autor czerpał pomysły, dlaczego tak małymi środkami udało mu się zrobić coś tak dobrego i jeszcze utrzymać to wszystko w tajemnicy przed premierą?
Pytacie się, do czego piję? Ano piję do III Biegowej Bitwy o Łódź. Impreza cykliczna w tym sezonie została gruntownie odnowiona i przeformatowana. Bitwa pięknie ewoluuje, bo jej Organizator wyciąga wnioski z poprzednich edycji. Pierwszą i drugą edycję przy obecnej można nazwać tylko zabawkową lub harcerską. Na dobre wyszła zmiana lokalizacji startu i mety na Leśniczówkę. Dało to możliwość zorganizowania prawdziwego toru przeszkód, na równi atrakcyjnego dla uczestnika jak i dla widza. Właśnie dla widza, czy kibica były to atrakcyjne zawody ze względu na zorganizowane wcześniej pokazy jeździeckie Straży Miejskiej i ciekawą formułę biegów dziecięcych. Powiecie, że nie było informacji o przebiegu trasy i w którym miejscu zawodnicy byli najbardziej utyłani, by zrobić ciekawe fotki. Zawody są przede wszystkim dla zawodników, to oni zapłacili wpisowe za niespodzianki na trasie, które do końca zostały dla nich niespodzianką. Super jest to, że do organizacji tych zawodów zaprasza się tzw. Dużych Chłopców w postaci różnej maści Strażaków i daje się im wolną rękę w tworzeniu własnych autorskich atrakcji na trasie. Czy było ciężko? Było ciężko dla rasowych biegaczy, bo wyszły braki ogólnorozwojowe, jak choćby, dla niektórych nieumiejętność pływania. U fitnesiaków z kolei wyszła nieumiejętność długiego biegania. Zwycięzca biegu Piotrek Kędzia dobiegał do mety w stanie całkowicie rozczłonkowanym. Każdy mięsień pracował mu do własnej muzyki. Z bitwą jest tak jak z wjazdem autem na zamknięte lotnisko wojskowe, by „palić gumy”, jest bosko. Niestety, następnego ranka liczy się straty.
Relacja trochę spóźniona, ale należy się ludziom, którzy zorganizowali ten bieg i wymyślili wszystkie atrakcje na trasie. Tylko, co będzie w przyszłym roku? Realne jest skakanie przez ogień, (bo strażacy, karetka są na miejscu i konie już skakały) Jak będzie skakanie przez ogień, to w przyszłym roku chyba się skuszę na to szaleństwo w roli zawodnika a nie tylko gapia, bo limitu czasu chyba nie ma?
Powiązane Posty
Trenażer moda czy alternatywa na zimowy trening ?
Kupić nie kupić? Będę jeździł, czy może po kilku...Bieganie po zmroku
W okresie jesienno – zimowo – wiosennym często zdarza...„Najlepszy moment” na kontuzję
Dzieje się ostatnio wiele. Ze względu na epidemię (już...