Akademia Maratonu: Moje wspomnienia po maratonie …

Rozpoczęłam bieg ogromnie zdenerwowana, zastanawiałam się czy nie zawodzę decydując się na bieg z grupą na 4:30, czy nie powinnam spróbować szybciej. Strach przed kontuzją i wizja, że w ogóle nie uda mi się dobiec – zwyciężył, zdążyłam jeszcze na starcie krzyknąć do koleżanki – „wymyśl, co powiemy uczniom jak nie dobiegnę!”. Przecież kibicowali na 8 i 33 km, a ja wiedziałam, że do tego miejsca muszę dobiec. Prowadzący naszą grupę – Iza i Tomek okazali się profesjonalistami, żartem, radą i pomocą wspierali nas w każdej chwili, już po 10 km nie miałam wątpliwości, że z nimi dobiegnę do mety. Dorota na samym początku poinformowała naszych pacemakerów, że będę rwała do przodu i skutecznie trzymali mnie w ryzach. Bardzo cieszę się, że postanowiłyśmy przebiec nasz pierwszy maraton wspólnie. Wspierałyśmy się nawzajem, a nas skutecznie wspierali członkowie naszych rodzin. Ani przez moment nie odczuwałam znudzenia. Na 34 km wyrwałam do przodu. Byłam szczęśliwa, i chciało i się krzyczeć do wszystkich kibiców, że ich kocham, a świat jest piękny. No, może nie zawsze był piękny, ale ja go tak postrzegałam. Sytuacja zmieniła się diametralnie po 38 kilometrze. Chwilę wcześniej „zwolniłam” swoją rowerową obstawę i powiedziałam mężowi, że może już jechać i czekać na mnie na mecie. Po nawrotce na Maratońskiej okazało się, że dopadł mnie silny deszcz, wiatr i trasa pod górkę, a ostatecznie kryzys. Przed oczami stanęły mi żmudne ćwiczenia z Robertem i z trudem dobiegłam do 39 km – byłam bliska zatrzymania się, gdy z naprzeciwka podbiegł Piotrek – nauczyciel i biegacz, a na rowerze podjechał Bartek. Nie wiem za bardzo co do mnie mówili, wiem, że byłam na nich wściekła, że nie pozwalają mi się zatrzymać. Cały czas żałowałam, że nie ma koło mnie mojego Mirka – myślałam „On pozwoliłby mi przystanąć”. Przede mną widziałam Dorotę w podobnej obstawie – wiedziałam, że muszę za nią nadążyć. Gdy pozostał zbieg do hali usłyszałam od Bartka, że pozostało mi tylko wyprzedzić 6,7 osób i meta – nie wiem skąd wzięłam siły, ale wykonałam plan i wbiegając do Areny nie słyszałam nikogo i nie widziałam nic poza Dorotą przede mną i zegarem – 4:28:30 Rzuciłyśmy się sobie w ramiona i byłyśmy w euforii. 

Minął dzień, a ja jeszcze nie mogę uwierzyć, że zdołałam przebiec 42 km. Było to niezapomniane przeżycie, a emocje nie pozwoliły mi ani nic zjeść, ani zmrużyć oka – analizowałam tygodnie przygotowań, każdy przebyty kilometr, każdy zakręt, a nawet minutę biegu. Rano wstałam niewyspana, ale nadal szczęśliwa. Obejrzałam straty: nie było źle – jeden mały pęcherz na stopie, a zakwasy? prawie żadne, po treningach bywały większe. W pracy przywitano mnie ogromnym, przepięknym bukietem i dopiero dotarło do mnie, że mój udział w maratonie był wydarzeniem nie tylko dla rodziny, ale również dla wszystkich znajomych i uczniów. Otrzymałam całe mnóstwo smsów i gratulacji. Dowiedziałam się, że 6-letni synek mojej znajomej terroryzował rodzinę kibicowaniem, pożyczyłam mu swój medal, a on zabrał go do przedszkola, a potem do dentysty. Wiele osób zadeklarowało swój udział w przyszłorocznej imprezie, są też tacy, którzy już zaczęli codzienną, własną przygodę z bieganiem. Moi uczniowie mówią, że są ze mnie dumni, pytają mnie jak to zrobiłam – a ja odpowiadam:  każdy z Was dzięki wytrwałości, silnej woli, pracy i przyjaciołom może spełnić swoje marzenie. 

I to właśnie dla takich chwil dawno temu postanowiłam zostać nauczycielem.

Pozdrawiam

Agnieszka Błażejczyk

Biegampolodzi.pl TEAM

Powiązane Posty