Wygrałem z Ludwikiem.

Do niedzieli triathlon w wersji olimpijskiej wydawał mi się jako twór nieco przestarzały, jakby z innej epoki, lub inaczej, nieco sztuczny, stworzony na potrzeby olimpiady. W ostatnim czasie taką wersję triathlonu bardzo trudno też znaleźć na mapach zawodów. Teraz dominują wersje: krótka i długa. To wersja z 950 m pływania, 45 km rowerowania i 10,5 km biegu praktycznie zdominowała zawody w Polsce. Są organizowane całe GP na takim dystansie. Widać to szczególnie dobitnie przy zapisach. Jeżeli organizatorzy przewidują te dwa dystanse, to zapisy na krótkim wyczerpują się prawie natychmiast.  Owszem na dystansie olimpijskim startowałem już dwukrotnie parę lat temu, lecz nieco zatarło mi się w pamięci jak to było w praktyce.

Niewtajemniczonym przypomnę, że zasadniczą różnicą pomiędzy dystansem olimpijskim, a pozostałymi jest możliwość tworzenia peletonów na trasie rowerowej, czyli jest dopuszczony tzw. drafting. W praktyce, ze względów bezpieczeństwa nie używa się też przystawek czasowych (lemondek), co w zasadzie wyklucza udział rowerów czasowych. Teoretycznie przepisy dopuszczają lemondki o znacznie krótszej długości, jednak na zawodach 99 % zawodników jedzie bez przystawek na klasycznych rowerach szosowych – kolarkach. Czyli kolarstwo w czystej postaci. Dystans to 1500 m pływania, 40 km roweru i 10 km biegania. Dystanse przynajmniej teoretycznie, bo w praktyce zależą od możliwości ułożenia tras i nieco się różnią, nie tylko na tym dystansie. Podobnie było w Rawie gdzie na rowerze trzeba było przejechać 42,5 km. Trudno potem o rzeczywiste porównanie rekordów życiowych.  Nikt nie ma o to pretensji.

Tym bardziej do Rawy jechałem z pewnym niepokojem, chciałem wystartować i zobaczyć co będzie się działo w trakcie wyścigu, podejmując na bieżąco decyzje co do strategii (jakbym był niewiadomo jakim zawodnikiem). A działo się dużo.

Pogoda przepiękna, temperatura przekraczała 30 st C. Na starcie  stanęło z górą 250 zawodniczek i zawodników. Zawody miały rangę mistrzostw polski zatem cała ceremonia rozpoczyna się od hymnu.  Zawsze wtedy mam ciarki na plecach. Pływanie bez pianek. Tym razem temperatura wody wynosiła 25 st C i sędziowie z PZTri nie pozwolili na ich założenie. Woda na prawdę ciepła. Pływanie po dwóch pętlach z wyjściem z wody pomiędzy pierwszą i drugą. W mojej grupie czasowej praktycznie przez cały czas walka bark w bark z kopniakami i podtopieniami, oczywiście wynikającymi z rywalizacji. Wytrąca mnie taka walka z rytmu pływackiego, ale nie mam na to żadnego wpływu. Jest za to przyjemnie chłodno. Na rowerze mamy do przejechania trzy pętle. Już od początku próbuję zorganizować peleton. W końcu z wody wyszedłem jak zwykle z tyłu stawki. Peleton jest szansą na odrobienie strat. Najpierw dobieramy się we dwójkę. Pytam zawodnika który opuszcza ze mną T1 jedziemy razem? Ok. Po chwili doganiamy kolejnych dwóch zawodników i jest nas już czterech. Potem w trakcie wyprzedzania oscylujemy pomiędzy 6 a 8 osób co daje bardzo dużą siłę. Zawodników jadących pojedynczo, z racji pewnie braku objeżdżenia w peletonie wyprzedzamy z różnicą co najmniej 5 km/h. Czasami jest to szybciej. Wyprzedzamy też dwa inne peletony. Momentami mkniemy po trasie powyżej 40 km/h. Ale to jest właśnie siłą peletonu. Wszystko zgodnie z regulaminem. Widzę, że to wyprzedzanie nakręca całą grupę i adrenalina rośnie bardzo szybko. Wyprzedziliśmy na pewno powyżej 50 zawodników. W grupie widać, że nie wszyscy mieli kontakt z peletonem i brakuje doświadczenia jak się ustawić żeby nie spowodować zagrożenia i przy tym wykorzystać potencjał. Trzeba też bardzo pilnować się żeby nie zgubić peletonu po zmianie. Odpuszczenie grupy na 10-15 m praktycznie kończy zabawę. Wtedy nie ma szans na dogonienie, zwłaszcza, że wieje.  Dopingujemy też tych bardziej opornych do wychodzenia na zmiany. Łatwo jest się wozić z tyłu. W końcu dojeżdżamy szczęśliwie do T2 , dziękując przy tym sobie za świetną jazdę. O taką walkę chodzi podczas zawodów.

 

Żar dalej leje się z nieba. Chyba już polubiłem upały. Wiatr na trasie biegowej nieco ratuje sytuację. Widok na zalew też podnosi morale. Przed pierwszą nawrotką na 2,5 km widzę Ludwika Sikorskiego. Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać Ikony łódzkiego triathlonu. Robi dla rozwoju tej dyscypliny w naszym mieście bardzo dużo. Jednak ikona ikoną, a rywalizacja sportowa musi być. To dalszy ciąg podejmowania decyzji na bieżąco. Wstępnie liczę, że ma nade mną ok 1.5 km przewagi – to w biegu lekko licząc 6-7 minut – bardzo dużo. Najpierw myślę sobie, że nie mam szans na dogonienie. Wymieniamy pozdrowienia. Jednak na drugiej nawrotce jakby dystans zmalał. Hmm… Cisnę do odcięcia. Na dziewiątym kilometrze wyprzedzam Ludwika. Pewnie drugiej szansy już nie będę miał w moim życiu. On młodziak ja prawie senior. W pływaniu lepszy, na rowerze lepszy w bieganiu też lepszy. Ale nie dzisiaj. Wiem, że ostatnio mniej trenował i to było moją szansą. Na mecie żartujemy z zawodów i rywalizacji. Odgrażam się że napiszę jak cię pokonałem. Zawsze to będę mógł powiedzieć wnukom, że pokonałem Ludwika. Na mecie w stosunku do miejsca po pływaniu poprawiam się o 69 pozycji. To jest to co kocham w triathlonie. Możesz mieć jedną słabsza konkurencję; na mecie jednak liczy się wynik po trzech.

Zawody bardzo udane. Atmosfera sportowa bardzo dobra. Pogoda dopisała.

Na jednym z punktów odżywczych bardzo młoda wolontariuszka, myślę, że wiek tak na oko przedszkolny pyta chyba swojej mamy, ‘czemu ten Pan biegnie w gipsie?’ pokazując na moje nogi. To nie gips tylko białe skarpetki (opaski). Na chwilę staję nie mogąc powstrzymać śmiechu. Humor mam już do końca. Wolontariusze na szóstkę z plusem.

wyniki:

http://sts-timing.pl/index.php?option=com_wrapper&view=wrapper&Itemid=7

foto by Kita

Krzysztof Józefowicz

 

trucht.com 

Powiązane Posty