Wpływ zamglenia na stopień zadowolenia

LCJRun nie jest pierwszą imprezą organizowaną na lotnisku w Łodzi. W zeszłym roku bawili się rolkarze, tydzień temu rowerzyści. W obydwu tych przypadkach, były to imprezy darmowe i odbywały się tylko w obszarze płyty lotniska. Rowerzyści pojawili się w momencie, gdy lotnisko było nieczynne z powodu prac konserwacyjnych na pasie startowym.  Wydawałoby się, że to jest wszystko co można uzyskać z tej lokalizacji, nawet jakby lotnisko zgodziło się na przyjęcie biegaczy, możliwym będzie tylko pokręcenie się w kółko po płycie, pstryknięcie fotki i do domu. Pewnie by się tak stało, gdyby, jako pierwszy na pomysł ten, wpadł jakiś inny zespół organizacyjny. Całe szczęście, że trafiło na właściwych świrusów. Gdy w necie ukazały się pierwsze informacje o biegu – pomyślałam- to się nie uda.  Pojawiło się promo: dwóch „wystylizowanych” chłopców na Maniackiej Dziesiątce. W tym momencie jasne się stało, że impreza się odbędzie i będzie co wspominać. Zapowiadało się światowo. Krawat i pagony zamiast tradycyjnego medalu i do dyspozycji cały pas startowy czynnego międzynarodowego lotniska. I nic poza tym, skromna strona internetowa, oczekiwanie na regulamin, aż wreszcie zapisy, co skończyły się zanim się na dobre rozkręciły. Normalnie magia, której napięcie jak w dobrym filmie, nieustannie rosło. Nadszedł dzień zawodów. Rano SPA na parkrunie, potem mała drzemka. Tak się złożyło, ze większość RysioTeam zakwalifikowana została do 1 tury odprawy i trzeba się było pojawić o 21.00 na lotnisku. O 19.30 idę do łazienki nakręcić sobie włosy na wałki, a tu już chłopaki dzwonią – pakuj się, jedziemy załapać się na darmowy parking. I pierwsze oczekiwanie tej nocy. Korek na wjeździe na parking. Potem korek przy odbiorze numeru, korek przy odprawie, trzy godziny patrzenia w sufit hali odlotów. Takie trochę przydługie preludium. Potem jeszcze małe opóźnienie godziny startu biegu, spowodowane najprawdopodobniej tym, co biegacze zobaczyli po wyjściu z terminalu, jak ich wreszcie wypuszczono na rozgrzewkę. Środek nocy, wilgotność 100% i mgła. Na maxa magiczna mgła. Na rozgrzewce, pogubiłam w tej mgle całą swoją kompaniję. Gdzieś pośrodku dwóch rozgrzewających się grup obserwowałam to dziwne zjawisko, myśląc, że wiele w życiu widziałam, ale na takich baletach to jeszcze nie byłam. Z letargu wyrwał mnie Maciek Tracz, który w szaleńczym biegu, zagarniał bliżej światła, zagubione na krawędzi płyty owieczki. Potem jeszcze ten sam Maciek, ze swoją słynną troskliwością trzykrotnie dobitnie powtórzył w lewo, dwa razy w prawo i prosto. Nastąpił start biegu. Masakra, nic prawie nie widziałam. Zrobiło się chłodno i pojawił się zapach. Nie wiem, za kim biegłam, bałam się, że się zaraz o coś potknę. Na szczęście zaczęło się to prosto. Mgła spowodowała, że cały świat skurczył się do szerokości oświetlonego pasa startowego. Jakieś postaci dyszały z przodu i z tyłu, a ja bałam się przyśpieszyć, chociaż mogłam. W którymś momencie pojawił się dodatkowy strach. Już powinna z naprzeciwka pojawić się czołówka biegu, a tu ciemno i cisza. W końcu zaświeciły się ruchome światła, za nimi dwa cienie, następne dwa cienie i cała masa cieni. Im bliżej nawrotki strach powoli odpuszczał. Tak sobie myślę, może by się pościgać w drodze powrotnej, odmawiam w pamięci swoją prywatną mantrę ścigacza:
To jest pieśń, ptak ku wolności
Tej wolności, co chciałbyś ją mieć
A twe oczy ciągle w gotowości
Cały czas ktoś przeszkadza ci mieć
Marzenia, które są, …….
W tym momencie robię nawrót, a z głośników na półmetku zaczyna wybrzmiewać nowy utwór:
Jak to policeman przeszukuje mnie?
Przecież mam prawo nosić to, co chcę
No, takich rzeczy to się nie robi dostatecznie wystraszonym starszym paniom. Po takim znaku z nieba rozpoczynam ściganie. Wybieram sobie pół tuzina cieni i hop jestem przed nimi. Za chwilę wybieram sobie kolejne pół tuzina cieni i hop. Meta. Gdyby nie było siedem dni wcześniej Konstantynowa, była by życiówka. Czy jest ktoś, kto pamięta coś z tego przydługiego przed i po biegu? W pamięci zostały te krótkie 20min z hakiem – walki z cieniami, własnym strachem i tym g… zapachem. Została jeszcze odlotowa koszulka. Znak rozpoznawczy odlotowego biegacza.

Powiązane Posty