Wiosenny hat trick

To już moja mała świecka tradycja. Jedyne okno między maratonem i górskimi masakrami, żeby polatać na piątkę i dychę i spróbować poprawić mniej lub bardziej zakurzone życiówki. Maraton i przygotowania do niego zawsze są dobrym odbiciem, z którego wystarczy kilka szybszych treningów żeby złapać jeszcze więcej wytrzymałości tempowej. Treningi przedmaratońskie zresztą też robiłem mieszane i wszechstronne, coś pod krótsze dystanse, maraton i ultra rzeźnię. 10 srok za ogon? Wyjdzie w praniu.

(fot. Piotr Frydrychowski, Kleczew)

Na łódzkim maratonie wpadło z aptekarską precyzją 3:40:00, życiówka o ponad 2 minuty lepsza od zeszłego roku mimo wydawałoby się gorszej formy. Łatwiejsza trasa, więcej doświadczenia taktycznego, mniej startów w zawodach podczas przygotowań – chyba to wszystko pomogło. Po maratonie też odpuściłem starty, koncentrując się tylko na docelowej piątce i dyszce.

Poza łagiewnickim lataniem po górkach pod inne cele, zrobiłem 3 szybkie treningi:

6x1k średnio po 4:10, przerwy 3 min. trucht,

2x2k po 8:17, przerwa 3 min. trucht,

8x400m po 92s->80s, przerwy 200m trucht, na tartanie.

Bez żadnego książkowego planu, jak zwykle na podstawie własnego doświadczenia i samopoczucia.

Drugi raz z rzędu wybrałem najszybszą piątkę świata i okolic, czyli nocny LCJRun na Lublinku. Jeszcze lepsza organizacja, no i tym razem Sobek użył rosyjskich MiG-ów, by rozgonić mgłę. Cel: przynajmniej życiówka (poprzednio 21:08), a może złamać 21 minut. Ostro ruszyłem (10:22 na półmetku!), a potem starałem się utrzymać tempo, chociaż bolało. Padła piękna życiówka 20:50! Tutaj dłuższa relacja i zdjęcia, od Szakala Szymona i ode mnie:

http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/nordea-lcjrun-czyli-wielki-odlot-na-lublinku-zdjecia#.VWOivkYlppk

Osobisty rekord na dychę miałem już mocno spleśniały, bo sprzed ponad półtora roku z Uniejowa. Cały zeszły rok byłem daleki od rozmienienia tych nieszczęsnych 45 minut. Po 3 latach z rzędu majowych startów na Pietrynie postanowiłem ją zdradzić na rzecz Memoriału H. Warwasa w Kleczewie. Trasa bez atestu ale dobrze wymierzona, w poprzednich latach podobno płaska i szybka, teraz się okazała bardziej „krajobrazowa”, jeśli wiecie o co mi chodzi 🙂 No i w Wielkopolsce słoneczny kocioł, chociaż w Łodzi w tym czasie panował przyjemny chłodek.

Ale jak jest forma to człowieka nic nie zatrzyma. Może zadziałała superkompensacja z Lublinka. Udało się nabiegać 43:53, poprawa o ponad minutę! Mięśniowo z dużym zapasem, zero zakwasów, barierą było słoneczko. Od półmetka trzymałem tempo siłą woli z ozorem wywieszonym do gleby (patrz zdjęcie), w chłodniejszych warunkach pewnie bym urwał jeszcze z pół minuty. Fotoreportaż tu:

http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/sloneczny-kociol-w-kleczewie-warto-zdjecia#.VWOWFEYlppm

Trzy starty, trzy życiówki. W sobotę o 22:00 start być może najtrudniejszego biegu w życiu. Mam cykora jak rzadko. Trzymajcie kciuki…

Pozdro!

k

Powiązane Posty