Umierająca KRWINKA, czyli Rzeźnik na Julianowie.

 

ReporterMagazine – Otworzyłeś letni sezon „Biegam i Chodzę po Łodzi 2013” Twój pierwszy bieg odbył się w barwach Fundacji KRWINKA. Skomentujesz, co się dzieje?

Piotr Warych – Kontrakt, za który wziąłem duże pieniądze wymaga ode mnie czynny udział w imprezach organizowanych przez potentata i monopolistę biegowego – Bartłomieja Sobeckiego. Jeśli chodzi o Fundację KRWINKA, uznałem, że pieniądze szczęścia nie dają i muszę zadbać o swój rozwój duchowy. Pomaganie innym przyszło spontanicznie.

RM – Niektórzy złośliwie zarzucają Ci cyniczną manipulację Fundacją w celu złagodzenia swojego wizerunku i przekonania do siebie dużej ilości nowych biegaczy. Mówi się też, że wykorzystujesz prężne organizacje, by stać się jeszcze bardziej rozpoznawalnym i wejść do polityki regionalnej.

PW – To cena jaką płacę za mój spontaniczny gest i chęć pomocy innym. Myślę, że za jakiś czas wszystko się wyjaśni i okaże się, że moi przeciwnicy bardzo się pomylili. Nawet wtedy będę czekał jednak na nich, by uścisnąć im dłoń i wybaczyć.

RM – Czy tak ścisła współpraca z okrytym złą sławą Panem Sobeckim nie przyniesie ze sobą więcej szkody i pożytku?

PW – Tu znowu muszę zdementować plotki ludzi zawistnych i małych duchem. Bartek Sobecki to człowiek o wielkim sercu i niezwykle odważny. Zawsze będzie się z zazdrości atakować ludzi, którzy robią dobrą robotę. Zobaczcie jak wielu krytyków ma Jurek Owsiak. Ale to tak naprawdę kilku rozwrzeszczanych idiotów, którymi nie ma się co przejmować. Jak się bliżej przyjrzeć, ci ludzie wywodzą się z jednego obozu i robią wrażenie sklonowanych. Muszą mieć wroga, żeby funkcjonować i pasterza, który mówi im dokąd mają iść i co myśleć.

RM – Przejdźmy do biegu. Jak trasa?

PW – Okrutna. Ktoś się bardzo dobrze bawił układając przebieg trasy. Pełno podbiegów i zbiegów. Taka miniaturka Szakala połączona z saharyjskim słońcem. Dla mnie mały Rzeźnik.

RM – Mocno przesadzasz. Wiemy, że za szybko wystartowałeś, odpowiednio się nie nawodniłeś, za ciepło ubrałeś i umierałeś prawie od samego początku.
Nie piłeś wody na punktach i siadła Ci kondycja.

PW – Przyznaję się. Tydzień wcześniej na asfaltowym Dbam o Zdrowie biegło mi się bardzo dobrze. W tą niedzielę to była masakra. Nogi wytrzymywały, ale płuca za szybko padły. Już po pierwszym okrążeniu byłem niewyraźny i zdemolowany. Żeby w ogóle ukończyć bieg – drugie okrążenie biegłem z tzw. odciętą głową. Bardzo dużo energii włożyłem w to, żeby nie myśleć – tylko przemieszczać się do przodu. Trzecie okrążenie biegłem dość blisko granicy wyłączenia prądu. Nie wiem, co mnie tak wykończyło. Podbiegi, słońce, czy wszystko razem. Faktem jest, że był to bieg rozegrany prawie w całości w mojej głowie i całe szczęście, że byłem pozytywnie nastawiony tego dnia. Psychika wytrzymała i dobiegłem.

RM – Dobiegłeś, ale padłeś ze zmęczenia. Bardzo dawno nie przydarzyło Ci się coś takiego. Leżałeś, zdjąłeś buty, po wodę poszedłeś na boso. Wyglądałeś jakbyś nie wiedział, co się dookoła Ciebie dzieje. Jak za dawnych czasów, kiedy pierwszy raz rzuciłeś się na 10 km.

PW – Bo tak było. Zanim poszedłem po wodę, musiałem po prostu poleżeć na trawie. To było piękne, tak sobie leżeć, a później tak sobie popijać wodę. I powolutku dochodzić do siebie. Napłynęło mi tyle endorfin, że wynagrodziło mi to cierpienie na trasie. O wiele lepiej biegało mi się jednak w zimie.

RM – Było sporo znajomych osób. Zwłaszcza z Parkrunu.

PW – Panowała bardzo piknikowo-rodzinna atmosfera. Tak bardzo piknikowa, że rozleniwiła kijkarzy, którzy chodzili jakby to był spacer po osiedlu. Widziałem ich w Parku 3 mają jak walczyli, cali oblani potem i sapiący. A teraz tylko kilku walczyło, a reszta sprawiała wrażenie, że przyszli na pogaduszki.

RM – Ktoś Cię zainspirował?

PW – Przemek Stupnowicz, który biega w Parkrunie i to bardzo szybko, a tutaj chodzi z kijami. Zastanawiam się od jakiegoś czasu nad spróbowaniem kijków i chyba właśnie on będzie tą osobą, dzięki której po prostu to zrobię.

RM – Instruktorki nie będziesz musiał długo szukać, prawda?

PW – Prawda.

RM – Coś Ci się jeszcze rzuciło w oczy odnośnie kijkarzy?

PW – Adam Durczak. Biega całkiem nieźle na Parkrunie, a tu też chodził. Z dziewczyn zjawiskowo wyglądała Monika Ciennik, i oczywiście Angelina „Angii” Juszczak – uwielbiana przez fotografów. Zresztą można zobaczyć, kto na każdych zawodach ma najwięcej natrzaskanych fotek. Faktem jest też, że wie jak zwrócić uwagę płci przeciwnej. Kijkarka, która ostatnio pobiegła 10km poniżej godziny. I chciałbym też spróbować kijków ze względu na to, że można bardziej skupić się na podziwianiu krajobrazu. Ja biegnąc byłem skupiony wyłącznie na nawierzchni i swojej głowie.

RM – Bieg, to już oddzielna sprawa. Wiem, że okrutnie się sponiewierałeś. Ale może były akcenty, które zapamiętałeś?

PW – Oczywiście. Niesamowity był Bogumił Zięba, który biegł, a jedną ręką pchał wózek z dzieckiem. Został zdyskwalifikowany, ale nie wiem za co. Na pewno był to bieg wyczynowy, bo często mnie wyprzedzał. Wolę nie myśleć jak szybko biega bez wózka. Zaskoczył mnie Marcin Antas, który na trasie podbiegł do mnie i powiedział „Witam mojego wirtualnego przyjaciela”. Wymieniliśmy uściski dłoni i uprzejmości, po czym Marcin wystrzelił do przodu.

RM – Co Cię tak rozbawiło?

PW – Przypomniałem sobie, jak Monika Kaczmarek zamiast skupić się na dobrym starcie cały czas układa sobie włosy.

RM – Było też szczere wyznanie nowo poznanego Arka Pietrasa, który wyprzedził Cię bodaj na 9 kilometrze.

PW – Po biegu powiedział mi, że biegł cały czas za mną. Czyli byłem jego wiatrochronem i tempomatem jednocześnie. Biegła koleżanka ze studiów Kasia Wesoła. Nie wiedziałem, że biega. Takie spotkania są bardzo miłe.

RM – Najbardziej charyzmatyczna postać, oprócz Ciebie oczywiście?

PW – Zbigniew Fret. Przypomina frontmana Motorhead – Lemmiego. Nie wiem niestety, czy też tyle pije. Mówi się, że Lemmy ma alkohol zamiast krwi i że jakby odstawił whisky – mógłby umrzeć.

RM – Jakieś ładne biegaczki?

PW – Oczywiście. Kasia Wesoła, Aneta Wawrzyniak i Aneta Pietrzak. Z tych, co zauważyłem.

RM – Podobały Ci się numery startowe.

PW – To jest mistrzostwo świata. Z siateczki. Po raz pierwszy nie martwiłem się, że mi to odpadnie. No i były na tyle małe, że nie zawadzało się o nie rękoma. Niby szczegół, ale już nie chcę innych. Powinni to opatentować.

RW – Największe rozczarowanie?

PW – Nie było masażystek od KRWINKI, a bardzo by się przydały. Pal licho już finalistki Miss Polski, ale za brak masażystek minus musi być.
RM – Kogoś jeszcze dojrzałeś prócz znajomych z Parkrunu?

PW – Był Jurek Sztyglic. Ten facet ciągle inaczej wygląda. A to zapuszcza brodę, a to bez brody. Ciężko go namierzyć i wyłowić z tłumu czasami.

RM – Ciekawa rozmowa?

PW – Jak zwykle z Robertem Nowickiem, którego mogę słuchać w nieskończoność. Tym razem objaśniał mi po co tak naprawdę robi się badanie wydolnościowe, czyli spiroergometrię. Będzie okazja bodaj w czerwcu dość tanio zrobić sobie takie badanie. Po tym, jak dowiedziałem się do czego naprawdę ono służy – jestem zdecydowany.

RM – Dobra rada?

PW – Fajnie byłoby jakby Maciek „Doktorek” Nowosławski zaczął używać lampy błyskowej, bo jest ostre słońce i twarze wychodzą zacienione.

RM – Jest zdjęcie bodaj z 9 kilometra, gdzie wyglądasz jak umierająca KRWINKA.

PW – To zdjęcie zostanie opublikowane, żeby pokazać jak blisko byłem zapaści.

RM – Największe zaskoczenie?

PW – Nie przywiązuję wagi do czasu. Ale biorąc pod uwagę trudność trasy i moją kondycję – naprawdę bardzo się zdziwiłem, kiedy zobaczyłem, że miałem czas tylko o minutę gorszy niż tydzień temu na prostej asfaltowej trasie DoZ.

RM – Czy to prawda, że dostajesz dodatkową premię za to, że pobiegniesz 10km poniżej godziny?

PW – Prawda.

RM – Jaki miałeś czas?

PW – Nie pamiętam.

RM – Spytamy inaczej. Dostałeś premię?

PW – Tak.

Piotrek Warych (pwarych@poczta.onet.pl)

Zapraszam na http://www.facebook.com/pwarych   

Powiązane Posty