Triathlonowy Sprint w Augustowie: idziemy po życiówkę

Minął niecały miesiąc od mojego pierwszego startu triathlonowego po rocznej przerwie i zmianie formuły zawodów, treningów, sprzętu oraz podejścia. Olsztyn okazał się moim wielkim sukcesem: przyzwoite czasy na każdym etapie, masa zabawy i radości ze startu, potwierdzenie dobrej formy. Nie pozostało nic innego jak podtrzymać formę i bawić się dalej!

I tak czas minął aż do triathlonu sprinterskiego w Augustowie, też w ramach Pucharu Polski. W międzyczasie miałem tydzień przerwy, na zasłużone wakacje w Grecji, gdzie właściwie tylko pływałem w morzu z żółwiami. Po tym szybki powrót do treningów, ale taki aby nie przegiąć i nic sobie nie zrobić.

Wyjechaliśmy do Augustowa w piątek, z przyczepą campingową- taki rodzaj turystyki mi mocno odpowiada- już jako dzieciak z rodzicami zjeździliśmy z małą Niewiadówką niemal całą Europę. Zresztą nawet najlepszy hotel nie zastąpi spania w swoim łóżku i w swojej pościeli- a sen przed zawodami jest ważniejszy niż miesiąc treningów!

 

 

 

 

Sobota minęła pod znakiem zwiedzania ukochanych Mazur- zwiedziliśmy każdy zakątek, od rana do wieczora będąc na nogach.

W niedzielę nadszedł czas zawodów. Szybki dojazd na miejsce, odebranie pakietu i czas na szykowanie. Spotkaliśmy naszych przyjaciół z regionu, Kamila Kurczewskiego i (fenomenalnego, co zaraz się miało okazać) Kubę Kimmera.

Podczas układania rowerów w strefie zmian, okazało się iż jest mega ciasno- rowery dosłownie leżały na sobie, kierownice w szprychach sąsiadów, ogólnie- słabo, jak na tą klasę zawodów. Skrzynki ciasno upakowane, ale jakoś się udało i przemieściłem się na start, gdzie naszykowałem się do zawodów.

 

 

Zawodników było mniej niż w Olsztynie- ok 100 osób, co oczywiście cieszy. Nauczony złym doświadczeniem przebijania się przez falę słabszych (ode mnie) pływaków, ustawiłem się bardziej z przodu. Po odliczaniu nastąpił start. I tu zdziwienie- wpadłem w muł, który sięgał po kolana! Mało się nie wywaliłem, po odessaniu nóg wystartowałem jak strzała i… przebijałem się przez słabszych zawodników. Po pierwszej bojce dopłynąłem do zawodnika, który przyzwoicie płynął ale zacząłem go wyprzedzać. Przy nawigacji na drugą bojkę zauważyłem, iż następny zawodnik jest dość mocno z przodu. Szybko przeliczyłem, że mogę go nie dogonić, dlatego wycofałem się nieco i schowałem za pływakiem, którego przed chwilą minąłem.

Wynikało to z taktyki, jaką przyjąłem na Augustów po zawodów w Olsztynie. Wtedy wyszedłem z wody sam i nie zdołałem dogonić zawodnika przede mną, co spowodowało że 15 km (czyli ¾ z dystansu 20km) jechałem sam goniąc gościa przede mną. Odbiło się to bardzo na biegu, gdzie prawie cały dystans czułem ten pościg nie mogąc wejść na właściwe obroty. Uznałem, że lepiej stracić minutę na pływaniu ale jechać w grupie, zyskać na czasie podczas dłuższego (czasowo) etapu rowerowego i wypuścić się mocno na biegu.

I tak też uczyniłem- pływanie zrobiliśmy w 12 minut, co nie jest złym wynikiem. Wpadliśmy razem do strefy i wylecieliśmy na rower. Pracowało nam się bardzo dobrze, dogoniliśmy dziewczynę (która średnio chciała wchodzić na zmiany, ale trudno) i po 15km zawodnika którego mieliśmy ciągle w zasięgu wzroku. No, ten był już niezłym koniem. Jak zaczęliśmy pracować w trójkę to najpierw oderwaliśmy dziewczynę a później wyprzedziliśmy jeszcze z 2 osoby. Na rowerze czas rewelacyjny, jak dla mnie- 33 minuty.

 

 

Dodam jeszcze wątek Kamila Kurczewskiego, przyjaciela z tras, treningów i popijaw (oczywiście izotoników). Tak się składa, że pływanie wypada mi często lepiej niż Kamilowi, później na rowerze jesteśmy porównywalni ale na biegu mnie zawsze składa. Tutaj, gdy wychodziłem już ze strefy, usłyszałem krzyk „Bubaaaaass!!!”. Patrzę- Kamil wpada do strefy. Stanąłem, żeby na niego poczekać- jeździliśmy sporo na ustawki kolarskie i wiemy jak dynamicznie pracować. Krzynął, żebym nie czekał i leciał dalej. To pobiegłem z rowerem, za belką jeszcze zwolniłem bo widziałem że leci już tuż-tuż, niestety musiał się zatrzymać bo… wpiął zapięte buty w pedały, przez co musiał je zdemonotwać, rozpiąć, założyć na nogi i dopiero ruszyć. Krzyknął abym gonił tego przede mną, co też uczyniłem.

Po zejściu z roweru ostro ruszyłem na trasę biegową. Założenie: 4min/km. Oczywiście nie udało się utrzymać takiego tempa. Po pierwsze- nadal brakuje zakładek w nogach, po drugie- trasa biegowa była dość ciężka, zbiegi, podbiegi, schody, nawroty… Wykręciłem 22 minuty.

Biegnąc ostatni kilometr zobaczyłem Kamila tuż za sobą- minął mnie jakbym stał w miejscu, klepnął w plecy i krzyknął tylko, że „leci pod korek”. Mimo, że był wolniejszy na pływaniu, załapał się do drugiej grupy w kolarstwie, to włożył mi na biegu 2 minuty a na całości- 33 sekundy. To jest właśnie piękno i dynamika tego sportu!

 

 

Podsumowując moje czasy: 12/33/22 minuty, łącznie ze strefami czas 1:11:50. Olsztyn poszedł niby minutę szybciej, ale trasa pływacka była delikatnie a biegowa sporo krótsza.

Podsumowując zawody- Augustów przyjmuję za życiówkę. Poleciałem w 90% tak jak chciałem, pływanie mogło być szybsze ale nie ryzykowałem późniejszej jazdy samemu, na rowerze było idealnie, na biegu- więcej zakładek do treningów.

Wiem, że ta nauka nie poszła w las- startowałem pod koniec czerwca w Mistrzostwach Polski w Suszu (o których pisać nie będę) i tam poleciałem bieg po bardzo ciężkim rowerze poniżej 4min/km.

 

 

Cieszę się, że robię postępy i z każdego triathlonu wyciągam naukę, która ma odzwierciedlenie w kolejnych startach. Taki rozwój daje wielką frajdę. W przeciwieństwie do biegania, gdzie poprawić można właściwie tylko szybkość, tutaj jest niemal nieskończona ilość elementów do korekty. Dlatego bawimy się w ten sport!

 

 

Powiązane Posty