Treningi

Kiedyś postanowiłam sobie, zdarzy się do trzech razy sztuka, to trzeba będzie o tym napisać. Wczoraj na Rysioteamowym spotkaniu czwartkowym, był ten trzeci raz. Trzecia osoba, dokładnie dziewczyna, żali się, że nie daje rady na organizowanych w sąsiednim parku treningach dla początkujących.  Ponieważ, pierwszą osobą z tej trójki, która nie dała sobie rady na takim sponsorowanym treningu, byłam sama osobiście, więc wiem, jakie to jest podłe uczucie, gdy grupa radośnie odbiega sobie, bo już „potrafi szybciej biegać” a ty zostajesz w ciemnej alejce sama. Wracasz do domu i zamiast endorfin, chce ci się wyć. Wyć nad własną słabością. Tylko czy słusznie. Czy osoba, która jest w stanie przytruchtać 5km, udając się na trening dla początkujących, nie jest do niego nie gotowa? A może to trener jest za słaby, lub inni biegacze z grupy na siłę robią z siebie gwiazdy biegania, bo już mogą i potrafią szybciej i trener nieświadomie podlega ich emocjom, nie zwracając uwagi na resztę mniej zorganizowanych uczestników treningu.
    Zasadą zbiorowego treningu amatorskiego jest to, że na jego początku i końcu jest prawdziwe lub umowne kolejno odlicz. Tyle samo osób zaczyna i tyle samo kończy. Po to biegamy treningowo razem, by się wspierać i doskonalić, a nie ścigać między sobą, czy tworzyć grupy adoracji. Dobry trener grupy początkującej, jest do dyspozycji wszystkich osób, zwłaszcza tych naprawdę początkujących, bo to one, z całej masy amatorskich biegaczy wymagają największej uwagi w zakresie techniki, objętości, szybkości czy też wiedzy na temat nieuchronnych w początkowym okresie biegactwa – kontuzji. Grupy początkujące, jeżeli już takie są organizowane, w swoim założeniu powinny być zawsze dla osób początkujących. Dla osób biegających kolejne sezony, niezależnie od osiąganego wyniku, powinny być poziomy  tzw. zaawansowane. Biegacze tacy mają już doświadczenie treningowe, historię startową, kolegów, lepsze buty itd. Nawet jak nie złamały 5 godzin w pierwszym maratonie, to nie są już początkującymi biegaczami. 
    Mam ogromny szacunek dla osób, które dopiero teraz złapały bakcyla biegania, bo jest im dużo trudniej niż tym, którzy udeptują parkowe ścieżki już kolejny rok z rzędu. Trudniej wpisać się w poziom, układy koleżeńskie i szeroko pojęte ambicje ogólnodostępnych pozamykanych grup treningowych. Wszyscy wiemy, że „świerzonka” która przetrwa pierwsze zachłyśnięcie biegową modą, trafi na zawody, do klubów i pewnie w przyszłości będzie biegać szybciej od tych „ciućmaków”, co na ich pierwszym treningu zostawili ich w ciemnym lesie. Z autopsji wiem, że niesmak takiego doświadczenia otrącenia od grupy, mimo jego marginalnego znaczenia, pozostaje. Nie lubi się takiego „bananowego” towarzystwa. W grupach początkujących, opiekun powinien zajmować się najsłabszym, czy tym naprawdę początkującym i inne bardziej zaawansowane osoby nie powinny mu tego utrudniać, narzucając tempo i inaczej „zawracając głowę”. Powinny też same zaopiekować się nowymi. Zainteresować się w jakiej formie osoby takie ukończyły trening i czy wszystko jest w porządku. A jak się chce gwiazdorzyć, można się przenieść do grupy o oczko wyżej.
    Czy w amatorskim treningu czas na jaki się biega, ma podstawowe znaczenie? Kim jest biegacz początkujący, średniozaawansowany czy zaawansowany? Przecież zawodnik z żadnej z tych grup dużego maratonu nigdy nie wygra. Osobiście uważam się za zawodniczkę zaawansowaną i to na tyle, by lecieć w jakimś łódzkim maratonie z balonem 5.30 i zadbać o zdrowie tych, co wytrzymają to zabójcze tempo. Może kiedyś to marzenie się ziści. Na razie, nie ma takiej możliwości, zawodnicy biegający powyżej 4 godzin w Łodzi wrzucani są do jednego worka. Maraton nie zaoferuje im ani treningu, ani wsparcia w swojej pasji – są zwyczajnie za ciency. Na takim zachowaniu zyskać może tylko frekwencja Orlenu, czy Cracovii . Nikt nie lubi być ogonem, a w Krakowie biegnąc na 5.30 traktowany jesteś jeszcze normalnie i biegniesz w grupie, a nie samemu. 
    Wszystkim co na Zdrowiu nabrali wątpliwości, czy są w stanie zrealizować swoje maratońskie marzenia, mówię że mogą a nawet powinni. Nie ma co płakać , się załamywać . Maraton jak się w mózgu zagnieździł, to już koniec , trzeba z nim żyć. A czy się da radę, to trzeba sprawdzić osobiście. W przypadku zdrowej 40 letniej kobiety, trzeba sobie na niego zarezerwować tylko trochę więcej czasu. Przynieść potem medal do roboty i niech inne babska zazdroszczą.

Powiązane Posty