Szczecin–tam nas jeszcze nie było, przynajmniej na zawodach. Tym bardziej zatem z ekipą z Truchtu wybraliśmy się na podbój portowego miasta. Startujemy na dystansie 1/4 i 1/2 IM. Dwa rowery do bagażnika i w drogę. Tym razem do Szczecina dostaliśmy się prawie całkowicie po autostradzie. Prawie, bo od Świebodzina kilka razy pojawiają się jeszcze kilkukilometrowe dwukierunkowe łączniki autostrady, nie powodujące jednak większych utrudnień w ruchu. W 4,5 godziny można jak najbardziej dojechać na miejsce samochodem. Niesmak pozostaje tylko na bramkach autostrady, opłaty są zdecydowanie za wysokie. No właśnie, wspomniany Świebodzin. Nie mogliśmy sobie odmówić zobaczenia konkurencji pomnika Jezusa z Rio nawet kosztem kilkudziesięciu minut zjechania z trasy. Z autostrady bowiem nie jest widoczny. Faktycznie jest duży, jednak osobiście myślałem, że jest znacznie większy. Większość turystów spotkanych na miejscy ma dziwne miny, jakby zastanawiając się po co taki pomnik?
W sobotę wieczorem docieramy do biura zawodów i bez żadnych problemów odbieramy pakiet i zostawiamy rowery w strefie zmian. Jest po 20.00 czyli szybko do hotelu, który na szczęście jest bardzo blisko zawodów. Wieczorem niestety dla naszego organizmu oglądamy do końca mecz z dogrywką i karnymi. Czasu na sen zostaje naprawdę mało.
Start zawodów dla dystansu krótkiego teoretycznie o 9.00, długiego o 9.30. Jednak organizatorom o ponad 20 minut przedłuża się ustawianie bojek na Odrze. Zawodnicy są praktycznie ugotowani w piankach. Na szczęście ktoś przyniósł woreczki z lodem i większość startujących po prostu wsypuje sobie lód po piankę. Ostatecznie o 9.25 startuje pierwsza grupa zawodników. Sędziwie podzielili startujących na 3 grupy ze względu na szerokość rzeki i ilość triathlonistów. Ostatni startują połówkowicze. Pływanie w rzece nawet jak jest to kanał Odry, a nie główny bieg jest trudniejsze od pływania w jeziorze. Nurt mimo wszystko był wyczuwalny i dla pływaków takich jak ja daje nieźle w kość.
Biorąc jednak pod uwagę pogodę czyli ponad 30 st C była to najprzyjemniejsza część zawodów. Kolejny jednak raz popełniam błąd, polegający na wysmarowaniu twarzy filtrem do opalania (w końcu na słońcu spędzę prawie 5 godzin). Po jego użyciu okularki nie chcą przylegać do twarzy i praktycznie całe pływanie to walka z usuwaniem wody spod okularów. Bez sensu, a tyle razy sobie obiecywałem, że nie popełnię tego błędu. O śmieciach i innych odpadach pływających w rzece nie wspomnę. Część zawodników zwłaszcza płci pięknej zastanawiała się w ogóle nad wejściem do wody. Na jeziorach jest chyba jednak znacznie czyściej.
Szybka strefa zmian i na rower. Pętla to 30 km, czyli 1,5 okrążenia dla dystansu krótkiego i 3 pełne kółka dla połówki. Trasa rowerowa prowadziła dokładnie przez centrum miasta, aż do jeziora Dąbie. Takie umieszczenie trasy spowodowało jeden wielki korek w mieście, z którym o dziwo bardzo sprawnie radzili sobie szczecińscy policjanci i wolontariusze. Trasa z kategorii trudnych ze względu na ilość przejeżdżanych torowisk, skrzyżowań czy zakrętów. Na pewno z roweru można było zobaczyć co ciekawsze fragmenty miasta. Jadąc rowerem nie czuć gorąca. Dopiero po zakończeniu tego etapu i wjechaniu drugi raz do strefy zmian uświadamiamy sobie, ze jest koszmarnie gorąco.
Bieganie w temperaturze powyżej 30 st C byłoby dobre do przygotowań do maratonu na pustyni. Chodzenie sprawia problemy, a bieganie jest naprawdę wyzwaniem. Tutaj jednak mamy zawody i trzeba je ukończyć z tarczą, a nie na tarczy. Metodą jest praktycznie picie non stop. Charakterystyczne jest to, że większość zawodników, którzy nie mają z sobą butelki z piciem bardzo często przechodzi do marszu. Zwłaszcza, że trasa (przepięknie położona) jest mocno pofałdowana i biegnie w znacznej części po starówce Szczecina, gdzie trudno o przewiew, a słońce praży jak na patelni. Szukamy cienia kamienic nawet kosztem nadkładania trasy. Organizatorzy stają na wysokości zadania i rozstawiają kurtynę wodną na deptaku wzdłuż Odry.
Każde kółko (5 km jedno) to obowiązkowe kilkunastosekundowe schładzanie całego ciała. Na końcu najdłuższego podbiegu kibice z ręcznymi zraszaczami do prania ratują życie niejednemu z zawodników. Przydała się również i karetka – była pomocna w przypadkach omdleń na tym etapie nie tylko wśród zawodników. Przypomina mi się maraton w Łodzi czy z Pragi sprzed kilku lat rozgrywany w podobnych warunkach atmosferycznych. Wtedy również karetki miały pełne ręce roboty . Najlepszy zawodnik na tym etapie uzyskał 39,13(1/4 – 10.5 km) i 1.24.30(1/2 21.10 km), co jest wykładnią warunków atmosferycznych panujących w Szczecinie.
Meta i koniec cierpień termicznych – tak w skrócie można podsumować to wydarzenie. Ale meta to nie taka sobie zwykłą meta, tylko całe mini miasteczko. Na pierwszy plan wysunęła się strefa bufetu w postaci cateringu w wydaniu prawdopodobnie kucharzy z promów Unity Line – jednego ze sponsorów imprezy. Suto zastawione stoły, przy nich wspomniani kucharze i dania do wyboru do koloru, napoje nie tylko izo, ciasta etc. Prawie jak all inclusive w Egipcie. To nie koniec niespodzianek na mecie. W pewnym momencie nie wierzyłem własnym oczom i myślę sobie, że to co widzę to chyba fatmorgana od udaru cieplnego. Na mecie stoi napełniony zimną wodą wielki dmuchany basen. Nie namyślając się długo dołączyłem do zawodników, którym znad wody wystawały tylko głowy. Ekstaza. Basen w tych okolicznościach bezcenny. Niestety na koncercie Mezo już nie zostaliśmy z racji obowiązku pracy.
Generalnie impreza perfekcyjnie zorganizowana i małe opóźnienie startu nie ma wpływu na całość. Niepewnie się czułem na bruku i torowiskach podczas jazdy rowerem. Tutaj jestem mimo wszystko etapów rowerowych rozgrywanych poza miastem.
Dystans krótki ukończyło 371 zawodników.
Zwycięzcy to Paulina Kotfica i Kacper Adam.
Dystans długi ukończyło 91 zawodników.
Zwycięzcy to Martyna Chlebosz i Filip Prymusiński.
Nasze czasy to Patryk 3,17 i Krzysztof 5,46 (życiówka plus 4 miejsce w kategorii wiekowej jako żart z racji ośmiu zawodników w mojej kategorii).
Krzysztof Józefowicz
trucht.com