Sztuka latania

Dawno, dawno temu, zanim Polską Ziemię wysuszyła letnia fala upałów, tak jakoś, stałam się laureatką konkursu. Konkurs był internetowy, na popularnym portalu społecznościowym. Fundatorem nagrody głównej była Akademia Sztukaterii, więc proszę nie mieć do mnie pretensji, że wpis ten będzie długi, z poszanowaniem i wydobyciem tzw. detalu.
    Ogólnie w konkursie chodziło o to, by zlokalizować miejsce w Łodzi na podstawie zamieszczonego z boku zdjęcia. Niby proste, każdy biega obok jakiegoś zieleńca. Postawiłam na Park Poniatowskiego, wyguglowałam – nie. Drugi rzut to okolice Felsztyny – też nie. Może kamienica przy Parku nad Jasieniem – znowu pudło. Koszmar, bo jakoś miałam w pamięci obraz tego żurawia, znam to podwórko. Mijają cztery godziny a konkurs nie ma rozwiązania. Olśnienie, jakie to proste, takie konkursy bywają podchwytliwe – to ul. Zachodnia róg Ogrodowej, pierwsza mijana kamienica zaraz za Pałacem Poznańskiego na Biegu Ulicą Piotrkowską. Widok przez bramę na podwórko. W tle pierwszy łódzki cmentarz. Vis a vis Manufaktury. Samo centrum miasta. Byłam pierwsza z poprawną odpowiedzią – wygrałam nagrodę główną. Lot paralotnią dla dwojga. Ekstra.
    To może Wam wydać się dziwne, ale zapomniałam, że mam lęk wysokości. Na czwartkowym treningu podczas morderczej rozgrzewki w tempie siedem i pół minuty na kilometr, dzielę się z moimi towarzyszkami Janką i Tatianą obawami czy dam radę udźwignąć ciężar tej nagrody osobiście. Mówię im, że się boję. One na to, że jakby one wygrały taką nagrodę, to poleciałyby bez zastanowienia.To ja też bez zastanowienia oznajmiam im – chceta to se lećta
    Tatiana kat. K-50. Utytułowana w swojej kategorii wiekowej zawodniczka Rysioteam. Cały czas poprawia swoje rekordy życiowe. Urodzona w Kazachstanie. Dzielna i odważna dziewczyna. Niesamowicie pięknie i kreatywnie porusza się w polskiej mowie, choć język polski nie jest jej ojczystym językiem.

 

 

    Janeczka kat. K-60. Babcia dorosłych wnuków. Pierwsza Dama Rysioteam. Nasza Janeczka. Najwierniejszy kibic na zawodach biegowych. Nasza Janeczka. Biegaczka. Od prawie półwiecza prowadzona przez jednego trenera. Najlepszego trenera. Prywatnie żona Rysia. Dla niezorientowanych – Rysia od Rysioteam.

 

    W samo południe, dnia 30 sierpnia 2015 dziewczyny z grupą wiernych kibiców stawiły się na lądowisku w prawie  geometrycznym centrum Polski celem odbycia lotu marzeń. Lądowisko usytuowane było w miejscowości Łęki Kościelne. Miało wymiary w przybliżeniu długość – 1500m, szerokość 400m. Sytuowane było w kierunku wschód-zachód. Od strony południowej ograniczone było korytem rzeki Ochni, od strony zachodniej niekończącą się wstęgą Autostrady Bursztynowej, od północy linią łąk doliny rzeki Ochni i od wschodu asfaltowym dywanikiem drogi powiatowej na Szewce Owsiane. Teren był trawiasty o podłożu lekko torfowym wolny od naniesień, płaski.
     Po dojechaniu na miejsce ulokowaliśmy się wraz z innymi entuzjastami paralotniarstwa na zachodnim brzegu lądowiska licząc na prognozowane wiatry ze wschodu. Na wschodnim skraju lądowiska ustawione były wyciągarki, które za pomocą lin o długości ok. 1 kilometra wyciągały śmiałków w zależności od jakiś zależności na wysokość rzędu 300-400m nad poziom ziemi.

     Prognozowane warunki do latania nie nadchodziły, flauciło i kręciło. Rozłożyliśmy kocyk i najbliższe dwie godziny spędziliśmy na pikniku w bezpośrednim towarzystwie Autostrady. Podziwialiśmy dostępne w tej lokalizacji elementy sztuki inżynierskiej, jak wykopy, nasypy, wiadukty, ekrany akustyczne. Wcale się nie nabijam. Piknik przy Autostradzie to w Polsce za komuny, czy nawet dziesięć lat temu rzecz nie do pomyślenia. Ach te zmiany, zmiany. No właśnie wiatr się zmienił, powiało z zachodu i trzeba się było przenieść na drugi kraniec lądowiska. Całość operacji, przestawianie samochodów i wyciągarek zajęła około pół godziny i zaokrąglając w czasie około 16.00 zaczęło się latanie.

     Dziewczyny zostały przeszkolone przez sympatycznego instruktora, podpisały oświadczenia i czekały na swoją kolej. Na jedną serię lotów przypadały cztery hole, bo tyle było lin holowniczych. W każdej serii na lot tandemowy zarezerwowany był pierwszy hol, potem wyciągano singli już na własną odpowiedzialność. Dziewczyny miały nr 5 i 6, więc dodając loty singlowe były 21 i 25 w kolejności startów. Wiało dobrze. Zaczęło się dziać.

      Z zasłyszenia ze szkolenia: najpierw w uprzęży należy zachować tzw. luźność w kroku, wciągamy się na krzesełko dopiero na 15 metrze wysokości. Wyciągarka wynosi nas na zakładaną wysokość. W tym momencie nie widzimy skrzydła, bo jest za nami, jest głośno i ogólnie może być dziwnie. Potem instruktor zwalnia linę holowniczą, czasza miękkopłatu (paralotnia – po polsku) pojawia się nad głową. W tym samym momencie pojawia się cisza i jest się tylko czterysta metrów nad ziemią. Jest super, aż do pierwszej opłaconej akrobacji. Potem około siedem minut siódmego nieba i lądowanie.
Pierwsza leci Tatiana.

 

 

 

Druga Janeczka.

 

 

 

 

 

    Pytam się dziewczyn o przeżycia, bo chcę je opisać. Jakieś takie dziwne są. Gadają masło maślane, takie jakieś rozmaślone wylądowały. To fakt, instruktor nie bacząc na pesele zabujał nimi trochę wysoko w powietrzu. Mówią – Niesamowite przeżycie, warto było. O 17.00 zbieramy się z powrotem do Łodzi. Wszyscy szczęśliwi, bo osobobilans w obu kierunkach wyszedł nam constans.


    Nasze życie ogólnie składa się z ogółu. Czasami przytrafi się w nim jakiś niesamowity, niespodziewany szczegół. Chwila, mignięcie, osobiste doznanie. To jest właśnie SZTUKA w sztukaterii – wydobycie z rzeczy
pozornie małej i błahej – indywidualnych przeżyć i relacji. Takie detale każdy przeżywa osobiście na swój własny sposób. Owszem, można sobie żyć jak z katalogu – typowo. Tylko, te z pozoru nieistotne smaczki są boskie. Taki wtręt na koniec, tytułem zaznaczenia fundatora nagrody w postaci „lotu paralotnią dla dwojga”  – Akademii SZTUKaterii.

 

Powiązane Posty