Relacja z Maratonu – praca konkursowa

Ujejski Kornel
Maraton
(1845)

WSTĘP
Wy chcecie pieśni! – wy chcecie pieśni,
Zapewne dźwięcznej i słodkiej dla ucha,
A ja mam dla was, o! moi rówieśni,
Pieśń, co przypomni wam brzęki łańcucha.

…….

Nad Maratonem
Wzniosło się niebo zarzewiem czerwonem,
Nad Maratonem przeciągają sępy,
Siadły na skałach i dziób ostrzą tępy,
Bijąc skrzydłami niecierpliwie kraczą,
Rychło też ścierwo na polu obaczą.
A przeciw Persom stoi garstka ludzi.
Persom się zdaje, że ich oko łudzi;
A gdy poznali istotę zjawiska,
Zagrzmiał w ich szykach śmiech urągowiska
Med pomrukuje: „Szaleni! Szaleni!
Jeden na tysiąc! my niezwyciężeni!

…….

ZAKOŃCZENIE
Błogosławiony, kto w chwili zwątpienia
Duchem nie spada, ale się przemienia
W onego orła, co pioruny dzierży,
Pewny zwycięstwa, gdziekolwiek uderzy.

 

ZAKOŃCZENIE  2015 09 27 by anka_w:

Niebo księżycem czerwonym płonie

W noc po Warszawskim Maratonie


To była zajawka do tekstu poniżej. Tekstu, który napisany zaraz zostanie na potrzeby wyścigu do nagrody głównej. Tekst nie będzie sprawdzany, korygowany czy upiększany. Będzie autentyczny i zilustrowany autentycznymi fotkami mojego autentycznego autorstwa. Na napisanie poniższego tekstu daję sobie dwie godziny pięćdziesiąt dziewięć minut i pięćdziesiąt dziewięć sekund. Czego nie zdążę w tym czasie napisać to trudno nie zdążę.

Tytuł tekstu: Chłopacy na trójkę z minusem

Czas start.

Na PZU Maraton Warszawski pojechałam właściwie tylko po to, by podszkolić się w blogowaniu. Co wyniosłam z warsztatów? Wejściówkę na Maraton Lubelski (w przerwie się zapisałam). Coś jeszcze? Tak. Okazuje się, że są na świecie ludzie, którzy nie biegają jeszcze i w sumie nic nie rozumieją jeszcze.

Rasowy maratończyk (gdyby pisał relację z maratonu):

– przez prawie trzy godziny widziałem tylko asfalt i nogi poprzednika. Przepiękne niecałe trzy godziny statycznego obrazu – bez zmiany planów, perspektyw, skrótów i najazdów. Start, asfalt, nogi przeciwnika i do bólu równe tempo. Czas mijający zgodnie z przyjętym planem, bez wzlotów i upadków, bez haseł typu – nie poddawaj się, czy wreszcie na końcu bez mostów, cokolwiek to znaczy. Liczy się tylko czas. Ściśle założony czas.

Doktor Marek (nie biega jeszcze):

– ochy, achy, zaskoczenie, emocje i montaż. Sorry Doktor, nie taki mamy klimat.

Pan Jagoda (blog Pan Jagoda – polecam) – przez kosmiczny zbieg okoliczności, osobiście zawiózł mnie do Warszawy bym mogła literacko zmierzyć się ze złamaniem trójki, co akurat w moim przypadku nie wymagało żadnego treningu. Z polaka zawsze miałam tróję na szynach.

Pan Jagoda jest zawodnikiem Łódź Running Teamu. Klubu, którego nazwa wskazuje, że jest najlepszy w Mieście Łodzi. Ja – anka_w jestem zawodniczką Rysioteamu. Klubu, którego nazwa wskazuje, że jest najlepszy w całej galaktyce. Nie gramy w tej samej lidze.

Pan Jagoda chciał złamać trójkę w maratonie, a ja – no właśnie. Bieg maratoński ma dystans 42 km i 195m. W przeliczeniu na tzw. stadiony ma długość 105 i pół stadionu. Ja obiegłam stadion tylko raz i dostałam medal za ukończenie 5 km – taka jestem dobra.

Teraz będą fotki – należy kliknąć w miniaturkę, a otworzy się zdjęcie. Potem kliknąć na strzałeczkę i otworzy się następna fotka.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Obejrzeliście właśnie fotki z mety maratonu z okienka czasowego łamania trójki.

Właściwie to miała być na nich tylko radość ze złamania trójki. Radość Jagody (netto 2:59:44) z Łódź Running Teamu, radość Piotrka(netto 2:58:42) i Bartka(netto 2:58:24) z Rysioteamu (to ten najlepszy klub w całym wszechświecie). Jest coś więcej. Magia dwójki z przodu. Obraz poświęcenia i ryzyka, jakie się w tę dwójkę wkłada.

Na mecie jest pusto, zegar pokazuje 2: 57: z groszami – jest jeszcze cisza. Nagle robi się ciasno, lista osób kończących maraton zapełnia się błyskawicznie. Szukasz znajomych, powinni już być – zegar bije. Cyferki przesuwają się błyskawicznie. Jagody nie ma. Już trójka na zegarze. Robi mi się niesamowicie przykro. Jest Jagoda, pokazuje zegarek – dwójka z przodu, ulga. Przegapiłam Jagodę. Jagoda jest głodny. Miałam dla niego wafelek, ale go sama zjadłam. Masakra. Wiem jak zdobyć na płycie wafelki. Dobiegam do tych wafelków przez Anką Ketner, co jest moim małym sukcesem sportowym. Jagoda nie chciał pić na mecie. Uznałam, że poszło trochę nie tak, bo się opił na trasie. Ketnerowa jest bardziej przytomna niesie mu kubek soku.

Pisać można emocjonalnie, merytorycznie, impulsywnie – to wszystko nie jest ważne. Ważne, że trójka złamana.

Mój zakładany czas na napisanie mistrzowskiej relacji z maratonu ma w tej chwili na zegarze 2: 27: 43, a jeszcze muszę to wszystko wrzucić do sieci, więc kończąc w skrócie piszę, o czym nie zdążę już napisać. O burgerach z buraka, o Gargamelu, małych pingwinkach, niedużym bum na koniec. I nie zdążę nic napisać o szejkerze czy o zaoszczędzonych w drodze powrotnej dużych pieniądzach. Trochę szkoda, że czas się kończy, a może to co miało zostać napisane  już zostało napisane.

Gdybyś ujrzeć chciał nadwiślański świt …………. wskakuj w adidasy i nie zbaczaj z trasy.

 

Powiązane Posty