Do napisania tekstu zainspirował mnie wpis – https://biegampolodzi.pl/poczatki-mojego-biegania-ktorym-leczylem-fobie-spoleczna
Jak wiecie obiecałam napisać książkę, która padła niedaleko od biegania:), a ten wpis jest inspirujący. I w związku z tym mam pytanie – czym jest dla was bieganie? Spokojnie, nie musicie odpowiadać natychmiast :). Tak się zastanawiam pod kątem rozdziału w książce. Człowiek któregoś dnia zakłada buty do biegania, zmienia grafik dnia, zmienia dietę, rozmiar odzieży, zmienia przyjaciół. No i o co w tym biega?
Tekst:
Czy można ukończyć maraton bez treningu ? (Rozprawka jest w temacie ukończyć maraton w limicie) Czy to ma jakikolwiek sens? Czy jest szkodliwe dla zdrowia? Po co w ogóle porywać się na maraton, skoro można przebiec piątkę lub połówkę i też dostać medal.
Tłumaczę.
Po co biega się maratony, najlepiej wytłumaczył chyba Murakami w „O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu”. Bo to jest tak – czytasz tę książkę na jednym wdechu, zakładasz buty i biegniesz, spokojniejszy, że to co robisz sensu głębszego może nie ma, ale tak widocznie musi być.
Jest w maratonie jakiś rodzaj bólu, przyjemnego bólu, bo maraton boli dla zabawy.
Wiem, że teraz świat biegowy opanowała moda ultra – tylko nie każdy kto przebiegnie dystans ultra, może nazwać się „ultrasem”. Nie byłabym sobą, gdybym nie napisała; ktoś kto przebiegł ultra w górach tylko dla wyniku i medalu, moim zdaniem niepotrzebnie zdeptał góry, zmącił spokój trawom, wilkom i pieszym turystom. Ból „ultra” jest bólem terapeutycznym – nie jest walką. Jest udowodnieniem sobie, że stać mnie, mogę, miałem odwagę. Do tego wszystkiego potrzebowałem wiatru, dalekiego horyzontu, dnia, nocy, piekącego słońca, przeraźliwego mrozu i odparzonych jajek. Jest świadomym wyborem. Nigdy nie zostanę „ultraską” – nie mam takiej potrzeby
A maraton?
Po po ukończeniu maratonu dostajesz medal maratoński i możesz to sobie wpisać do CV.
Poważnie. Kobitki, które miały odwagę ukończyć maraton, nigdy w pracy nie będą parzyć kawy.
Nie wpiszesz sobie przecież do CV – nie będę parzyć kawy. Ale jak wpiszesz sobie; ukończyłam maraton, to szef-samiec dla świętego spokoju sam sobie pójdzie zrobić ksero.
Ukończenie maratonu to prestiż, słodki ból egoistyczny. Ukończyłem maraton – jestem lepszy.
To prawda. Warto, naprawdę warto porwać się na maraton , nawet nie w pełni przygotowanym do biegu. Oczywiście z rozwagą.
Biegacz maratoński, niezależnie od czasu ukończenia biegu wygląda zawsze wg tego samego schematu:
Przed startem sra po przysłowiowych kątach , by po dziesięciu kilometrach, snuć magiczne wizje nowej życiówki. Na półmetku myśli tylko o żelach i bananach. Po trzydziestym kilometrze robi się szary, oczy zapadłe, ciało pokrywa warstwa soli, każda kropla potu spływająca do oczu wyżera źrenice. Tu jedni siadają na krawężniku i siedzą ze wzrokiem otępiałym, innym asfalt pod nogami niczym ruchomy chodnik – przesuwa się sam, jeszcze inni widzą zjawy, jest grupa wpadających w samozachwyt. Między trzydziestym kilometrem a metą – wszyscy maratończycy są poza zasięgiem – i to jest sensem tego biegu. Wtedy nie da się już zejść z trasy, odpuścić – musisz ukończyć ten bieg, choćby na kolanach. To jest piękne i ja uwielbiam to uczucie.
Wygrałam pakiet na Doza w radio e-ska. Muszę pobiec. Pewnie będę ostatnia i pewnie ostatnie kilometry pokonam bez „fazy lotu”. Istotnym dla mnie jest tylko skończenie w limicie. Tyle i aż tyle.