Kiedyś na pieszej wycieczce z Kolumny do Łodzi – tzw. trzydziestce, rozmawiałam z jedną Panią na temat fenomenu biegu maratońskiego. Wydawałoby się, że starsza kobieta, będzie podziwiała wyczyny maratońskie, albo powie, że jest to niezdrowe, bo wysiłek za długi, ale nie – to, co mi powiedziała na temat maratonu – chyba jest najtrafniejszą definicją, jaką na ten temat usłyszałam lub przeczytałam. Okazało się, że pani ma syna – euroworka, taką ciepłą brukselską kluseczkę i syn ten regularnie dwa razy do roku biega maratony. Biega, bo musi, inaczej by całkowicie spierniczał. Praca, samochód, trawnik, browar, praca. Pytam się, czy syn przygotowuje się jakoś do tych biegów. Coś tam trenuje, oczywiście, ale biegi traktuje tak jak student sesję – a nuż się uda. Zresztą taka sesja, dwa razy do roku do końca życia, odmładza. Pytam się o czasy. Tu spotyka mnie najdziwniejsza odpowiedź. Pani odpowiada, że syn biega maratony na lokalizację, a nie na czas, ale zdaje się jej, że to jest ok. cztery pół godziny, albo coś ok. pięciu godzin, szybko.
Byłam wtedy po swoim Pierwszym Maratonie i tak jakoś kupiłam tą definicję w całości. Bo w sumie chodzi mi o to samo – żeby się nie spierniczyć.
Pierwsza sesja – Pierwszy Doz – super. 32 open w kobietach i przez ostatni kilometr biegła za mną orkiestra dęta.
Druga sesja- Drugi Doz – byłam świadkiem pierwszego uprowadzenia jednego zawodnika przez przegubowego NOLa. Człowiek ten następnej zimy, znowu miał na pewnym biegu nieziemskie doświadczenia. Teraz, to już jest historia, upamiętniona cykliczną Imprezą Biegową.
Trzecia sesja – Maraton Warszawski – coś ze mną było nie tak, bo na trzydziestym dziewiątym kilometrze widziałam palmy – trzy palmy.
Czwarta sesja – Koral Maraton – Było tak pięknie, że cały przebiegłam z górki.
Piąta sesja – Doz – trzynastego. No nie wiem, wbrew swoim luzackim zasadom, uważnie słuchałam się tej zimy Trenera Rysia i chyba życiówka skurczy się o jakieś trzydzieści trzy minuty. Jeszcze nic straconego, bo trasa Maratonu to cały czas jakaś nie do końca odkryta tajemnica, może się po drodze przytrafić jakiś mały stawik do wędkowania i się trochę czasu straci.
A tak na serio zimowa pogoda sprzyjała długim treningom. Myślę, że w nogach mam tyle pary, co trza. W niedzielę ma się zepsuć pogoda i chyba odpuszczę 30km wybieganie, bo się zaziębię. Ogólnie już sobie odpuszczę, trochę szkoda, że Arturówek też odpuścił sobie publikowanie śmiesznych filmików o maratonie, bo to fajne było.
Buty już mam – nowe, skarpetki, czapeczkę, szaliczek i gacie – sprawdzone. Pozostaje problem koszulki, miesiąc jeszcze pozostał – coś się wymyśli.