Powidz Samsung Knox Triathlon-IT – vol.3#: „Zemsta na Jeziorze Powidzkim” + zastępstwa Kasi na deser.

Raz, Dwa, TRI: po raz trzeci w triathlonie, po raz trzeci w Powidzu. Jak w styczniu zapisywałem się na Bieg Ulicą Piotrkowską, nie podejrzewałem że tegoroczny branżowy triathlon IT odbędzie się tego samego dnia. A miałem z tymi zawodami pewne sprawy do rozliczenia (głównie z jeziorem): 

2-ga Wycieczka do Powidza na Samsung Knox Triathlon-IT – „zaliczona” 

Kiedy organizator TRI podał datę, zrobił się problem. Była szansa zdążyć z Powidza na start Piotrkowskiej, ale po co? Żeby tylko „zaliczyć” te zawody? Namówiłem Kasię, aby zastąpiła mnie i reprezentowała naszą rodzinę na Piotrkowskiej (co zrobiła bardzo skutecznie, o tym nieco później).

Planując tytułową zemstę na Jeziorze Powidzkim, w kwietniu zacząłem przygotowania pływackie. W samym maju byłem więcej razy na basenie, niż przez ostatnie 12 miesięcy. Chodziłem na basen przed pracą i tylko na 30-40min. Wcześniej, jak szedłem popływać, to starałem wykorzystać się na maxa czas i zmuszałem się do pływania przez godzinę. Nowe podejście – krótszy trening okazał się strzałem w dziesiątkę. Teraz po pływaniu nie wychodziłem tak umęczony psychicznie. Wydawało mi się, że zrobiłem pewien postęp, ale ostatecznie i tak miało zweryfikować to JEZIORO. Pożyczona od Michała pianka dawała szansę na to, że nie spanikuję w zimnej wodzie.

Tym razem do Powidza pojechaliśmy z Filipem rano w dniu zawodów. Główny plan polegał na tym, aby nie uszkodzić się przed zawodami na schodach ani w żaden inny sposób. Pogoda dopisała zdecydowanie lepiej niż w zeszłym roku. Bardziej nadawała się na plażing niż na ściganie.

Odebraliśmy pakiet startowy, przejechałem rowerem kawałek trasy, wstawiłem rower i pozostały sprzęt do strefy zmian. Resztę wolnego czasu spożytkowaliśmy na testowaniu zakupionego niedawno selfie stick’a, team building Asseco Active Team, oraz rozmowy z organizatorami i innymi zawodnikami. „Olimpijczycy” wystartowali godzinę przed nami, kibicując im zrobiłem rozgrzewkę po czym założyłem piankę.

Wystrzał startera i zaczęła się walka z wodą (moją dotychczasową „piętą achillesową”). Kiedy na pierwszej bojce widziałem tylko jednego zawodnika przed sobą, wprawiło mnie to w spore zdziwienie. Zastanawiałem się nawet, czy gdzieś totalnie mnie nie zniosło. Podczas wyjścia z wody uwierzyłem w to, że poprawiłem swoje dotychczasowe żenujące pływanie. W odróżnieniu do poprzednich edycji wyszedłem z wody nie 27-my (jak 2 lata temu) oraz nie 45-ty (jak rok temu) – tylko drugi. Porachunki z tutejszym jeziorem wyrównanie. Zemsta dokonana. Może i tak statystycznie jezioro nadal wygrywa ze mną 2:1, ale zgodnie z powiedzeniem „jesteś tak dobry jak twój ostatni występ”, to obecnie to ja jestem na czele. W pierwszej strefie zmian poległem: nie mogłem znaleźć swojego stanowiska z rowerem, przy zdejmowaniu zaplątałem się w piankę, a na koniec jeszcze podwinęła mi się wkładka w bucie, przez co musiałem go zdjąć i założyć ponownie. W zeszłym roku „(współ)wygrałem” najszybszą zmianę, w tym roku na pierwszej zmianie spędziłem więcej czasu, niż rok temu w dwóch. Tym samym, roztrwoniłem część przewagi wyrobionej w wodzie. Rower pojechałem średnio, ale wiedziałem, że ostatnio coś nogi nie „podają” tak jakbym chciał. Na odcinku rowerowym wyprzedził mnie zwycięzca poprzednich edycji Mateusz. Ja za to wyprzedziłem najszybszego pływaka – tak mi się przynajmniej wydawało. Kończąc rower, byłem przekonany, że mam przed sobą tylko głównego faworyta zawodów Mateusza. Ukończyłem rower ze sporą stratą – ponad 3 minut do najlepszego kolarza. Na domiar złego, na koniec za wcześnie zeskoczyłem z roweru, po ponownym wskoczeniu na rower złapał mnie lekki skurcz w łydkę. Druga zmiana była dość szybka (nie musiałem zmieniać butów, jechałem na rowerze w biegówkach). Na mojej koronnej konkurencji miała się zacząć planowana pogoń za liderem (nie wiedziałem, ile ma nade mną przewagi). Miała się zacząć, ale nie mogłem wkręcić się na sensowne tempo, do tego męczyła mnie kolka. Wyprzedzałem różnych zawodników, byli to jednak „olimpijczycy” i nadal nie widziałem Mateusza. Na początku drugiej pętli biegowej, ku mojemu zdziwieniu, „ponownie” wyprzedziłem wspomnianego wcześniej, najlepszego pływaka zawodów (drugi raz w tych samych zawodach – niemożliwe?). W tym momencie ponownie zostałem wiceliderem zawodów dystansu SPRINT i tak zostało już do końca. Strata „wypracowana” w pierwszej strefie zmian i na rowerze była nie do nadrobienia biegiem i pływaniem. Tyle narzekania. Podobnie jak w Powidzkim debiucie, zająłem drugie miejsce open, a do tego zrealizowałem główny plan na ten rok: poprawiłem pływanie. MEGA zadowolenie. Olbrzymi atut pozasportowy: kolejna wycieczka integracyjna z Synem 😉

Zastępstwa Kasi

Po dekoracji wskoczyliśmy do samochodu i „zgodnie z przepisami” pojechaliśmy na „Bieg ulicą Piotrkowską”, cel: wsparcie dla Kasi oraz kibicowanie innym zawodnikom. Żona lekko zestresowana, ruszyła swoim tempem na trasę, cyknęliśmy kilka fotek i oczekiwaliśmy jej na finiszowej prostej. Niezbyt długo!!! Kasia po raz trzeci w życiu pokonała dystans 10km i tym razem ukończyła go o minutę szybciej niż dotychczas (PB).

Tydzień później, podczas mojej usprawiedliwionej nieobecności na Parkrunie Kasia ponownie zastąpiła mnie na trasie biegowej i znowu poprawiła swoje PB. Czyżbym mógł odwiesić buty na kołek, mając takiego Zastępcę?

Kasia ciągle powtarza, że nie lubi biegać, …. a teraz marudzi: „zapisuj mnie na Fabrykanta” 🙂

ps. alternatywny tytuł: 3xP (Powidz Piotrkowska Parkrun)

 

Powiązane Posty