Pół nocy w biegu

Czy zastanawialiście się kiedyś nad zrównoważonym bieganiem? Albo nad zrównoważoną dietą? Zrównoważonym rozwojem? To takie modne i słuszne zarazem. Podobnież Olimpiada w Londynie była zrównoważona.
Pierwsza zasada zrównoważonego rozwoju brzmi: 
Istoty ludzkie są w centrum zainteresowania w procesie zrównoważonego rozwoju. Mają prawo do zdrowego i twórczego życia w harmonii z przyrodą.
Sens tej zasady wytłumaczę pokrętnie na podstawie 3 Nocnego Półmaratonu Wrocławskiego, bo niewątpliwie był to bieg zrównoważony, który ukończyło prawie 7000 istot ludzkich potwierdzając swoje prawo do zdrowego życia i przynajmniej jedna istota ludzka, której dano możliwość zrealizować się twórczo :).
Ktoś kiedyś nazwał mnie bajkopisarką, więc zaczynam kolejna bajkę.
W dzień półmaratonu, rano zjadłam pożywne śniadanie i udałam się na start biegu parkrun w macierzystej lokalizacji, by pokibicować na linii startu. Na nic więcej nie było czasu, bowiem o 9.20 odjeżdżał PolskiBus do Wrocławia i na ten rejs miałam wykupioną miejscówkę. Z łódzkiej linii startu parkrun na przystanek busa jest około 1273m. Po trzygodzinnej podróży znalazłam się we Wrocławiu w miejscu tymczasowym. To była jedyna rzecz, która wymknęła się z ściśle ułożonego na ten dzień planu.
 Przedstawiam plan:
1.    Parkrun
2.    Wyjazd
3.    Zwiedzanie Dworca Głównego
4.    Przejazd komunikacją miejską na Stadion Olimpijski
5.    Rejestracja i odbiór numeru startowego
6.    Powrót do centrum
7.    Wjazd na wieżę Katedry i percepcja trasy biegu z odpowiedniego poziomu
8.    Powrót na linię startu
9.    Bieg zaplanowany na 2:30 – równo i planowo
10.   Powrót do domu za pomocą PolskiBus
Bardzo ładny i zrównoważony plan.
Tak więc, po przyjeździe do Miasta Wrocławia udałam się w pierwszej kolejności na zwiedzanie dworca kolejowego, pozostawiając problemy dalszej logistyki na zaś, naprawdę nie miałam pojęcia, czym i jak dojechać na linię startu i w jakiej odległości się od niej znajduję. W zrównoważonym świecie takie problemy rozwiązują się same.

Pierwszą rzeczą, która sama znalazła się na trasie zwiedzania dworca było – stoisko Półmaratonu i przemiły głos wolontariusza, który wcisnął mi do rąk mapkę, kupon na taxi i wskazał drogę do dziewiątki, która to zawiozła mnie pod samą bramę zawodów. W tramwaju tym, zrównoważonym głosem, trzy bardzo uprzejme kanarzyce zadały mi pytanie – Pani na numer, czy jeszcze na bilet? W tym momencie to jeszcze na bilet. Dojechałam, numer bez kolejki odebrałam. Już bez kolejnych płatności środkami masowego transportu udałam się z powrotem na miasto. Zwiedziłam główne atrakcje, zjadłam kluski, okrążyłam rynek za grupą Hare Kryszna Hare Hare, wjechałam na wieżę Katedry, gdzie zgodnie z planem przeanalizowałam przebieg trasy i tą samą dziewiątką, spotykając te same kanarzyce, ale już na numer, wróciłam do Miasteczka Maratońskiego. Była 17.30. Pusto, spokój i cisza. To chyba pomyłka, ze za trzy godziny z tego miejsca wyruszy siedmiotysięczna armia wychudzonych wyznawców zrównoważonej diety i zdrowego trybu życia. Jak ci ludzie się tu pomieszczą? Z zawodowego punktu widzenia przeprowadziłam kolejne analizy: Długość i szerokość poszczególnych stref czasowych, adekwatna do ilości planowanych zawodników. Ilość toitoi przemyślana, bo i tak w kulminacyjnym momencie zabraknie. Ilość stołów w Miasteczku Maratońskim trafiona w dziesiątkę. Klimatyczna scena. Nic za dużo, reklamy w granicach rozsądku i to, co biegacze lubią najbardziej – pojemny parking tuż za miedzą. Wszystko wyglądało jak bajka i ta cisza i spokój. W Miasteczku Maratońskim znalazłam sobie wygodną puffkę, na której przycięłam sobie półgodzinnego komarka. O 19.00 po niespodziewanym cyklu regeneracji, zaczęłam typowy dla dwóch godzin przed startem proces przyjmowania różnych tam takich czarów marów ( spoko magnez i nospa) oraz  proces regulacji gospodarki wodno-ściekowej. W sposób zrównoważony oczywiście – nie ruszając czterech literów z rzeczonej puffki z wykorzystaniem, ustawionych w podobnież za małej ilości, acz w odpowiedniej gęstości urządzeń typu TT nie stojąc ani razu w rządku za tzw. potrzebą.
Na  około godzinę przed startem, otworzyłam przekazany w pakiecie Informator dla Biegacza by zlokalizować depozyt i szatnie. Napisane było – pierwsze drzwi na lewo i faktycznie były pierwsze drzwi na lewo. Przebrałam się w normalnej szatni, korzystając z ławeczki i wieszaka. Oddałam rzeczy do depozytu – bez kolejki i udałam się na linię startu mojej strefy czasowej, – czyli na placyk bezpośrednio przed halą. Cały czas nie czuło się tego jak wielka jest to impreza i ile ludzi startuje. Po dwudziestu minutach od startu elity i ja przekroczyłam linie startu. Jaki to był bieg – bez wiatru, palącego słońca, bez deszczu i przy 11 stopniach Celsjusza – bieg marzenie.
Jeśli chodzi o trasę to nie ma co pisać, bo to tak jakby opisywać smak prawdziwego tiramisu- trzeba samemu spróbować. Atmosfera na trasie –na przystawkę podano trzy rzędy kibiców na Moście Grunwaldzkim a potem napięcie rosło.
I tak dalej i dalej. Aż do 15 kilometra, gdzie mnie coś łupło i zaczęły się trudności, które ustąpiły ok. 20 km – gdzie w szaleńczym tempie zaczęłam odrabiać straty, uzyskując na mecie czternastosekundową stratę do zamierzonego rezultatu. Odebrałam medal, wciśnięto mi w dłonie banana i wodę, po chwili tackę z kluskami. Było wolne miejsce przy stoliku- wszystko zjadłam. Odebrałam depozyt, przebrałam się i wróciłam pod scenę – do znudzenia bez spinki i bez kolejek. Przyszedł sms – miejsce 6tys7set-któreś. Nie wierzę, że było tyle ludzi. Na scenie kończyły się dekoracje. Naprawdę było miło, kameralnie i na poziomie. Jestem z Łodzi, więc muszę napisać, że rodzynkiem w kategorii K-70 oraz najstarszą zawodniczką była Janina Rosińska, która dała czadu na podium. W samym biegu osobiście wyminęłam ją dopiero na dziewiątym kilometrze. Pani Janina tylko o cztery minuty rozminęła się z limitem (zabawnie, ale przecież piszemy o sporcie). Dobra, na koniec nie wylosowałam samochodu, zabrałam manatki i PolskiBus wróciłam do domu.
Co mnie urzekło w tym biegu:
1.    Perfekcyjna organizacja i nawet gdyby padało, wszystko było przemyślane tak, że i tak by się udało.
2.    Sprawni i doinformowania wolontariusze
3.    Brak bębnów na trasie i sztucznych hałaśliwych punktów kibicowania
4.    Niespotykane zrozumienie wśród osób, którym bieg przeciął na jakiś czas plany na wieczór – kierowcy.
5.    Autentyczny doping na całej długości trasy
6.    Prawdziwy cukier na punktach odżywczych
7.    Subtelne tylko tam gdzie było naprawdę potrzebne wygrodzenie trasy
8.    Japońska wycieczka, której dopingu nie sposób zapomnieć
9.    Prawdziwa muzyka sącząca się z mostów
10.    Ściana ognia na Moście Grunwaldzkim
11.    To coś, co samo niosło
12.    Medal
Rady dobrej cioci na przyszłość:
Niestety, czwarta edycja biegu będzie ściśle powiązana z ESK, atrakcji w mieście będzie multum i czerpiąc z tegorocznego sukcesu chętnych do biegu będzie co niemiara. By zachować klimat imprezy zrównoważonej (czyli na poziomie) limit uczestników można będzie powiększyć do 9000 – tak mi się zdaje. Przy normalnym procesie rejestracji wyczerpie się on po kilku dniach, a potem 1500 osób nie odbierze pakietów. Pomyśleć trzeba o jakimś systemie punktowym – może. I to by były wszystkie rady.

Na koniec – super impreza, światowy poziom, w przyszłym roku RYSIOTEAM pozamiata.  

Powiązane Posty