Patologiczni rodzice – a właściwie o biegach dziecięcych

Były latem modne dwa tematy związane z patologią rodzicielstwa. Jeden dotyczył patologii wieszania klucza na szyi i wystawiania dziecka codziennie na 6 godzin na dwór, a drugi patologii wystawiania dziecku zwolnienia z lekcji WF. Tak się składa, że jako dziecko załapałam się na tą pierwszą patologię, na zwolnienie rodzica z lekcji WF nie można było liczyć, bo to w moich czasach było niemożliwe, liczyły się tylko zwolnienia lekarskie.
Chwilowo sama sobie musiałam, na własne życzenie, wystawić zwolnienie – korzonki, więc nie biegam tylko chodzę, podsłuchuje i notuje. Na parkrunie usłyszałam zatrważającą opowieść naszego  Rysioteamowego juniora Kacpra, jak to Pani na WF-ie  zwróciła mu uwagę, że za mocno kopnął piłkę i że są jakieś instrukcje dotyczące zachowania się na zajęciach. Zgroza – szkoła bez WF-u.
Chyba nie przesadzam, bo jeśli chodzi o wspomnienia z podstawówki, to co się pamięta – chyba nie biało-czerwone paski na świadectwie. Pamięta się zasady gier zespołowych, pamięta się bieganie, guzy, szpagaty, sksy, nawet rzuty piłką lekarską. Cała wiedza i umiejętności z zakresu kultury fizycznej zdobyta w najmłodszych latach, nie przepada, ani nie dezaktualizuje się. Najwyżej w wieku późniejszym nie zrobimy poczwórnej gwiazdy zakończonej skokiem przez kozła. Tylko, jeżeli potrafiliśmy to w dzieciństwie, to na starość zamykamy oczy i co – w wyobraźni robimy to dalej. A równanie z dwiema niewiadomymi – nawet jak twój zawód jest pokrewny i miałeś z matmy same piątki – czy siadasz w fotelu i wspominasz, jak je kiedyś rozwiązywałeś na lekcjach? ….. Nie.  Jak można dziecku wypisać zwolnienie z WF-u. Jak można pozbawiać je wspomnień. Bo cała reszta wiedzy z okresu wczesno-szkolnego jakoś tak później okazuje się śmieszna, źle zinterpretowana i jeżeli chcemy ją wykorzystać w zawodowym życiu, musimy się jej samodzielnie nauczyć od nowa, niezależnie od ilości kasy, jaka poszła na korki.
Marginalizacja zajęć fizycznych w szczególności – umiejętności gry zespołowej, poddania się hierarchii czy zwyczajnego upadku – już procentuje. Banda wykształconych kujonów na swoich megawypasionych komputerach, głosy liczy ręcznie. Gdyby zamiast wykonywać ustalone korporacyjne procedury, wyszli na dziedziniec i któryś, któremuś walnąłby gałą tak mocno, aż do gwiazd – to, zrozumieliby, że w życiu, tak jak w sporcie zawsze może coś pójść nie tak. Na potłuczone kolanko przykleja się plasterek i biegnie się dalej, a nie ryczy babci – babciu nie umiem, weź liczydło, zrób to za mnie.

Do rzeczy – na City Trialu są dla dzieciaków cztery dystanse. Na zakończenie cyklu są MEDALE. Nie za każde podniesienie palców do góry, by dostać medal trzeba ukończyć cały cykl, tak jak dorośli. Jest tylko jeden problem, jest opłata, której w biegach dziecięcych nie powinno być – 1zł za poszczególny bieg. I dystanse są długie. Już pięcioletnie dzieci biegają 300m. Starsze odpowiednio 600 i 1500. Gimnazjaliści 3000. Sama szkoła dziecka do takiego biegu nie przygotuje. Jeżeli starsze można zwyczajnie posłać do klubu, z młodszym trzeba odbyć osobiście parę (dosłownie dwa) treningów, uświadomić mu dystans, jaki ma do pokonania, by się nie zwarzyło zaraz po starcie. Wypadałoby również porozmawiać z maluchem, że nie każdy wygrywa. Dzieci, które trenują w klubach, czy z rodzicami są szybsze, nie dlatego że są lepsze, tylko nauczyły się tej umiejętności.
Jeśli chodzi o samą trasę przytoczę już wyżej cytowanego Kacpra: Korona była denerwująca, było błoto ale zamarzło. Szkoda, że było trzeba biec po piasku. Czyli jak widać, trzeba dzieciom również wytłumaczyć idee biegów przełajowych.
Samemu też nie naciskać dziecka na wynik, nie zliczać mu punktów – system jest tak prosty, że poza pięciolatkami, każde dziecko samo ogarnie się w swojej klasyfikacji. Czy warto posyłać dzieciaki na ten bieg. Pewnie, że warto. Może bez klucza uwiązanego na szyi – stop patologiom.

Powiązane Posty