Parkrun był, jest i będzie.

ReporterMagazine – Ostatni raz poniżej 25 minut na Parkrunie pobiegłeś na początku marca. Czyli 2 miesiące temu. Później było już tylko gorzej. Nie dość, że średnia poleciała na mordę, to jeszcze strasznie się męczyłeś. Co się stało, że teraz się ożywiłeś?

Piotr Warych – Gdzieś na początku lutego wybiegałem swój PB Parkrunu (23:13) i dzień później doznałem uciążliwej kontuzji. Zanim zdecydowałem się iść do Roberta Nowickiego minęło około 3 tygodni. Zmalała liczba treningów i tym samym kondycja poszybowała w dół. Później pomimo doprowadzenia nogi do poziomu używalności – bieganie sprawiało mi dyskomfort i trenowałem rzadko. Długo nie wychodziłem w treningach powyżej 5 km. Nie było żadnych dłuższych wybiegań. Płuca zapomniały, co to długotrwały wysiłek. Prawa noga szwankowała. Raz było już prawie dobrze, by za chwilę znów się rozregulować. Pierwsze 10 km zrobiłem bodaj 14 kwietnia.

RM – Wczoraj dobry wynik na Biegu Parafialnym, dzisiaj poniżej 25 minut na Parkrunie i to bez umierania. Miałeś nawet siły na mocny finisz. Czy to zapowiedź wyrównania formy?

PW – Mam nadzieję. Przynajmniej piątkę chciałbym ustabilizować. Jutro czeka mnie jeszcze dycha w Wiączyniu. Chciałbym ją pobiec bez śmierci klinicznej. Tak jak to miało miejsce ostatnio w Parku Julianowskim, gdzie musiałem leżeć i prawie zapadłem w śpiączkę. To będzie trzeci dzień pod rząd, kiedy biegam. 

RM – A co się działo z Tobą na Parkrunie?

PW – Albo roztrenowanie, albo przetrenowanie przebieganą zimą, albo jeszcze coś innego. Faktem było to, że biegałem wolno, bez przekonania i umierałem. Opuściłem nawet kilka biegów, co mi się nie zdarza. Na pewno w tym wszystkim duży udział miały mniejsze, czy większe problemy z nogą.
Psychika przez to była też słaba. Trudno było mi się zmotywować. Teraz powoli znów zaczynam odczuwać głód rywalizacji.

RM – Ścigasz się ostatnio z WITKIEM KARASIEM.

PW – On stanowi dla mnie taki barometr szybkości. Bardzo się poprawił w dość krótkim czasie – około miesiąca. Dzisiaj cały czas byłem za nim jakieś 15-20 metrów, ale na finiszu okazało się, że moje nogi miały jeszcze spory zapas siły i połknąłem go. To oznacza, że siła biegowa nóg się wyrównuje i jest zapas na finisz.

RM – Ale PIOTRKA OSIŃSKIEGO nie udało się wyprzedzić. 

PW – Piotrek począwszy od Biegu Parafialnego upodobał sobie moją osobę. Mówi, że bardzo dobrze go ciągnę. Wskakuje mi na plecy, co go motywuje. I biegnie cały dystans za mną. Jak już się trochę zmęczy, to słyszę jego oddech, więc wiem, że jest za mną. Na finiszu daje jednak taką parę, że nawet nie myślę się ścigać.

RM – Frustruje Cię wciąż niedościgniona pomarańczowa koszulka TOMKA JANICKIEGO?

PW – Powoli zaczyna mi grać na nerwach. Długo nie zwracam na nią uwagi, ale gdzieś w okolicach 4500 metrów zaczynam ją zauważać, ale jest już za późno. Wydaje mi się, że jest tak daleko, a później patrzę na czas i okazuje się, że zabrakło mi do niego 3 sekund. Nie wiem jak to jest z tą moją oceną odległości.

RM – A co z AGATĄ WALCZAK?

PW – Daj spokój. Na razie jest dla mnie nieosiągalna. Biega niezwykle równo. Nie ma skoków kondycyjnych. Dlatego, żeby się z nią ścigać, trzeba ustabilizować formę na tempie, które jest dla mnie za szybkie. Taka sama sprawa jest z ANDRZEJEM WOŹNIAKIEM i SŁAWKIEM ZIEMIAKOWSKIM. Zeszli poniżej 23 minut, czy są w pobliżu i w tych zakresach tam sobie biegają. To na pewno nie jest w tym momencie pułap, na który mógłbym się wspiąć. Chociaż szybciej zainteresowany byłbym połknięciem SŁAWKA. Ale na pewno nie teraz.

RM – Fenomenem jest dla Ciebie KUBA STRZELECKI.

PW – Tak. Ma prawie 50kę i niebezpiecznie konsekwentnie zbliża się do granicy 20 minut. Nie wykazuje przy tym cech zmęczenia na mecie. Podejrzewam, że ma jeszcze sporo rezerwy. O ile po ANDRZEJU WOŹNIAKU I SŁAWKU ZIEMIAKOWSKIM widać zmęczenie już w czasie biegu, to Kuba wygląda jakby się dobrze bawił.

RM – Ale jest już kandydat, który powinien niedługo zepchnąć KUBĘ do rowu?

PW – Upatruję go w osobie MARIUSZA TOWPIKA, który niezwykle dynamicznie zjada kolejnych biegaczy i raz za razem robi nowe PB. 
To chyba największa dynamika poprawy wyników w ostatnim czasie. Wystarczy spojrzeć w tabelę. Pod koniec marca coś drgnęło (23:01), by za chwilę 13.04 uderzyć w 22:17. To już było mocno zastanawiające.
Za tydzień, co się dzieje? 21:56! Zaczyna się ścigać z samym STANISŁAWEM KORCZYŃSKIM. Mijają 2 tygodnie i dzisiaj znów pokazuje mi ten swój barometr, a tam 21:42. I cały czas wiem, że ten człowiek ze ściany zachodniej ma potencjał. 
RM – Może go kupisz?

PW – Myślę, że nie ma się co dłużej zastanawiać. Człowiek ma tak duży potencjał, także na 10 km, że nie ma co czekać i ja wykładam gotówkę już teraz. Nie mam zamiaru przepłacać, gdy wszyscy się na nim poznają.

RM – A ANDRZEJ STANKIEWICZ?

PW – Nie mam okazji obserwować go na Parkrunie, ale jestem pełen uznania, bo ostatnio zbliżył się bodaj do 22 minut na 5 km. Podejrzewam, że jest bardzo dobrze wytrenowany, ma silne nogi i nie łapie zadyszki. Jest taką trochę cięższą wersją KUBY STRZELECKIEGO. Andrzej bardziej przypomina czołg, ale naprawdę nieźle zaczyna się rozpędzać. Myślę, że jest trochę niedoceniany, ale ja kupiłbym go już teraz i wystawiał na dystansach do półmaratonu włącznie.

RM – Wróćmy do Ciebie. Cały czas masz mocniejsze nogi niż oddech?

PW – Tak. Ten element kuleje. Dzisiaj na przykład pędziłem i nogi mnie niosły, ale oddech brałem na dwa razy i wypuszczałem na dwa razy. Nie mam jeszcze żadnej koncepcji, jak poprawić wydolność płuc, żeby dorównywała nogom. Czuję potencjał w nogach i technice biegu. Wiem, że mogę rozpędzić się jeszcze bardziej i utrzymywać tempo oraz, że mogę poprawić technikę. Ale za tym musi iść adaptacja oddychania, żebym nie dostawał białych plam przed oczami i żeby za wcześnie nie siadała mi psychika.

RM – Kogoś Ci brakuje na Parkrunie?

PW – Czekam na PIOTRKA WITKOWSKIEGO i KUBĘ BALICKIEGO, którzy z tego co wiem cały czas leczą kontuzję po maratonie DoZ. I na KRZYŚKA RZEŹNICZKA, którego też coś jeszcze chyba męczy.

Piotrek Warych (pwarych@poczta.onet.pl)

Zapraszam na http://www.facebook.com/pwarych    

 

Powiązane Posty