Dawno temu, z siedem roków nazad, biegałam już rok. Miałam wszystko co w tamtych czasach trzeba było mieć kupione. Buty, czapeczkę, bidon i pulsometr z czasomierzem. Czasomierz pokazywał, ze biegam ok. 5min/km. Pulsometr – że stać mnie na więcej. I właśnie w tym radosnym, szczenięcym okresie biegowym – bach, w kolanie trach. Z całą siłą wodospadu, tak że nawet chodzić nie mogłam. Po roku biegania w mózgu sieczkę się ma taką, że koniecznie trzeba. Biegać, biegać i jeszcze raz biegać. Koniecznie cztery razy w tygodniu biegać. Nie pobiegasz – świat się zawali, więcej wszechświat się przestanie rozszerzać.
A więc udałam się do doktora. Doktor nawet mnie nie zbadał. Gdy usłyszał, że to od biegania, od razu wydał diagnozę – nie biegaj. Głupi doktór – pomyślałam. Ja tu do niego jadę z daleka, flaszkę wiozę najprzedniejszego gatunku, a on nawet mnie nie pomacał. Tylko przebiec się kazał parę kroków po bieżni. Popatrzył i zawyrokował. Jak tu nie biegać, skoro plan treningowy na maraton w granicach 4.30 zrobiony dopiero w połowie i wpisowe zapłacone. No jak ? – pytam się tego doktora.
Doktór spokojnie odpowiada.- Flaszkę masz?. – Mam. – To po pracy pojedziemy do mnie do domu i wszystko ci wytłumaczę.
To tak, gdy doktór skończył pracę, pojechaliśmy do niego do domu, pod las. Ze Spały (bardzo istotna informacja, że ze Spały i z COS-u konkretnie), bo ten mój doktór był tu naczelnym ortopedą, pod ten las jechaliśmy dobre pół godziny. Najpierw poszliśmy na grzyby, bo grzybów było w bród. Wieczorem przy grillu doktór otworzył się wreszcie:
Czy ty pojedziesz na Olimpiadę, zrobisz rekord Polski, będziesz zarabiać na bieganiu?
No nie.
Czy ty byłaś gruba w dzieciństwie, paliłaś papierosy albo miałaś problemy w szkole?
No nie.
To po ci to całe bieganie ?
No nie wiem.
Ci wszyscy amatorzy poszaleli na punkcie własnych wyników, a przecież one są o kant. Rozumiesz. Popatrz na siebie, chodzisz jak łamaga, krzywdę sobie robisz. Widziałem w lesie jak chodzisz. Oczywiście ja mogę to naprawić, tylko ja robię naprawy po coś. W twoim przypadku to zwykła fanaberia. Odpocznij pół roku – będzie psyche bolało, bardziej niż ta noga i potem powoli wróć do truchtania jak koniecznie musisz. Jak widać wróciłam do truchtania, bo widocznie koniecznie musiałam.
Po tym długim wstępie – sedno wpisu nareszcie.
Na Zdrowiu biegową ścieżkę tartanową budują – hurra. Ścieżka powstanie w ramach BO. Szeroka na 1,2m i długości 2km biegostrada wydzielona zostanie z alejki spacerowej między Retkinią a Falą. Wszyscy wiedzą gdzie – tam gdzie drzewa się kłaniają i płasko jest jak stół. W sumie luksusowa nawierzchnia i mogłabym tam biegać bez obawy na te swoje trefne kolanowe stawy.
Raczej nie. Bo? Biegam za wolno. Amatorskie „interwały” zwyczajnie mnie z tej ścieżki zepchną. Wygonią tacy, co wszyscy znacie, udostępniają swoje godzinne rady za niebieskiego papierka. A ja bym chciała tak romantycznie, bez spinki dla fanu. Obawiam się, że na tej ścieżce nie da rady pobiegać bez telefonu, zegarka, planu i powyżej 4min/km. I obawiam się również, że wydzielenie drogi dla biegaczy z alejki spacerowej dla ogółu ludności niestety nie przyniesie tzw „dobrej prasy”. Pewnie już pierwszego dnia jakiś zakuty w słuchawki i opętany planem biegacz pokaleczy kolcami dwuletniego szkraba, który urwie się spod kontroli matki i też będzie się chciał pościgać na tym czerwonym, bo tak fajnie sprężynuje. Wyrwanie drogi dla biegaczy z akurat tego ciągu pieszego jest pomysłem (obym się myliła) nietrafionym. Nietrafiona jest również szerokość ścieżki. Tylko może nie mam racji.
Piszę ten wpis o ścieżce, bo problem jej dotknął mnie osobiście. Po pierwsze – jak napisałam powyżej – nie będzie na tej ścieżce dla mnie miejsca, z powodu moich widełek czasowych. Po drugie – sama w tym roku zgłosiłam projekt do BO w lokalizacji Parku na Zdrowiu. Projekt niebiegowy. Przeszłam przez negocjacje, projekt mi okroili właściwie z całości treści i sensowności. Zgodziłam się na zmiany. Projekt jest już pozytywnie zaopiniowany i właściwie nadszedł czas by go lansować. A tu proszę widzę, że w ramach BO realizowany będzie bubel. Bubel nie z powodu intencji autora pomysłu, tylko z powodu niekompetencji wykonawcy (chodzi mi o władzę). Realizacja zamierzenia polegać ma na budowie luksusowej nawierzchni dla biegaczy. Pozostała część istniejącej alejki zostanie zawężona i tylko prowizorycznie połatana. Tak się nie robi remontów – matki z dziećmi w wózkach i tzw „stare baby” (należę do tych drugich) pultać się będą, że zawęża się im drogę spacerową. Jeszcze rowerzyści – szkoda gadać. Droga biegowa w Parku na Zdrowiu powinna powstać, to nie podlega dyskusji – takie są potrzeby. Tylko nie kosztem promenad spacerowych i nie w bezpośredniej z nimi styczności. Gdy 90 lat temu tyczono Park na Zdrowiu, to tworzono go dla potrzeb ludu pracującego a nie dla zasad Biura Konserwatora Zabytków. Dlaczego nie jest możliwym dodanie nowych ścieżek. Dlaczego nie można wytyczyć tu biegostrady z prawdziwego zdarzenia z przynajmniej dwoma pasami ruchu? Przecież to jest park a nie świątynia. Tyle żalów. Tylko jak pisałam może nie mam racji. Może za radą ortopedy nie powinnam w ogóle myśleć o bieganiu. Może jestem za bardzo romantyczna jak na dzisiejsze czasy. Może, też trochę jestem obecnie przybita, tak jak mój ukochany trener – tzw. deseczką. Zmiany, zmiany. Ta nowa ścieżka biegowa na Zdrowiu, będzie wymagała od nas biegaczy kultury. Ja ze swojej strony już deklaruję jej brak – będę biegała środkiem, w swoim tempie i nikomu nie ustąpię. No chyba, że przyjdzie pobiegać Artur Kozłowski.