Mokre psy, czyli 20 km w Pucharze Maratonu

Prognozę znałem, więc nastawiłem się psychicznie że się utytłam jak mokry pies. Warunki na trasie, chociaż doskonale znanej, przerosły jednak moje oczekiwania. Grząska ciapa i gołoledź występowały w proporcjach pół na pół, jedno i drugie miejscami w wersji ekstremalnej. Do tego +2 stopnie i na początku deszcz, który po pierwszym okrążeniu litościwie przestał padać.

Pierwsze kółko w 26:20. Kurwa, jak wolno – pomyślałem sobie. Nie wiedziałem jeszcze, że każde następne będzie coraz wolniejsze… Później już tylko się czułem jak jeden wielki kryzys i myślałem żeby jakoś się dowlec do mety. Na przedostatnim okrążeniu spożyłem trochę czekolady i izotonika które miałem w kieszeniach, a na ostatnim spróbowałem jeszcze zawalczyć i nawet wyprzedziłem jakichś współzawodników, inni wyprzedzali mnie, widziałem że wszyscy cierpimy tak samo. „Hej wy, ludzie psy, mokra wasza sierść…” – snuł mi się po głowie refren piosenki.

Na ostatnim kilosie zerwałem się do ułańskiej szarży, jeśli tą dumną nazwą można określić moje nędzne człapanie. Dopadłem kilku zawodników którzy mnie łyknęli wcześniej i ich wyprzedziłem, chociaż próbowali walczyć. Przed samą metą dorwałem jeszcze jednego, który podjął sprinterską walkę. „Uwaga, ślisko!” – krzyknął ktoś z obsługi na ostatnim zakręcie, kiedy miałem już rywala pół metra za plecami. Zobaczyłem lód, więc wziąłem zakręt zbyt asekuracyjnie, a on poszedł po wewnętrznej i wpadł na kreskę dosłownie centymetr przede mną. Podziękowaliśmy sobie serdecznie za walkę, obejmując się na niedźwiedzia. Czas 1:51:16 brutto.

Z tej mocnej końcówki jestem zadowolony, ale wyciągnąłem ją głową a nie nogami. Najpierw przycisnąłem trochę za wcześnie, myśląc że to już ostatnia prosta. Gdy się zorientowałem że tak nie jest, przysiadłem na ogonie jednego z konkurentów i ponownie zaatakowałem dopiero, gdy przez las dojrzałem metę. Była to cenna lekcja rozgrywania przedłużonych finiszów na totalnym zmęczeniu. Dobrze więc, że przynajmniej psychę mam w formie, bo z mojej ogólnej formy jestem średnio zadowolony. Warunki były dziś porównywalnie trudne jak na ostatnim Półmaratonie Szakala, trasa jednak łatwiejsza, a tempo miałem ok. 5:35/km w porównaniu z poniżej 5:25 na Szakalu. No i wtedy miałem dzień konia, a teraz tylko walczyłem żeby dobiec. Wiadomo, jest środek zimy, jestem po grypie, srutututu… płochomu dansioru jajca mieszajut, jak mawiają nasi wschodni bracia 🙂

Za tydzień Wilcze Gronie. Oby dzisiejszy „trening” pomógł.

Pozdro,

Kamil

P.S. Wyniki już się pojawiły:

http://wynikionline.pl/wyniki/lista?e=13020002&m=1

Powiązane Posty