ReporterMagazine – Mocnym akcentem skończyłeś swój biegowy trójpak.
Piotr Warych – Bieg Parafialny w piątek, Parkrun w sobotę i Wiączyń w niedzielę.
RM – Jakie wrażenia z Wiączynia?
PW – Pierwszy raz biegłem na wyjeździe, czyli poza Łodzią. Zamierzam częściej wyjeżdżać, bo sam bieg jest tutaj dodatkiem do całej tej wielkiej fety. Coraz bardziej podoba mi się takie gawędzenie z ludźmi i ten sposób spędzania czasu. Czyli pogadać sobie z ludźmi, zmechacić się na biegu, a po biegu znowu sobie pogadać.
RM – Na metę wpadłeś w pełnym galopie. Zdążyłeś zniszczyć na samym finiszu IZĘ WACŁAWSKĄ, bo się ociągała. Różnica prawie 50 sekund robi wrażenie. Mocnoś uderzył.
PW – Wszystko zaczęło się od tego, że umierałem sobie, smażąc się powoli począwszy od 7 kilometra. I nagle na słynnym nawrocie widzę i oczom nie wierzę. Przede mną jest MAGDA SERKIES, a chwilę później widzę MARCINA SKUPIŃSKIEGO. I to właściwie jemu zawdzięczam fakt, że urwałem z godziny prawie 2 minuty.
RM – Jak Ci pomógł?
PW – Nie mogłem przestać myśleć jak to się stało, że ten duet, który na Parkrunie biega razem i dość wolno. Jak to się stało, że cały czas byli przede mną. Nie doceniłem ich i tak się w tym zamyśleniu zatraciłem, że nie zauważyłem, kiedy minąłem tabliczkę z napisem 8 km. Gdy po 7 kilometrze zobaczyłem 9 kilometr, a przed sobą MARCINA – nie wahałem się ani sekundy. Oszacowałem, że mam rezerwę w nogach na kilometr i zaryzykowałem. Pięknie zjadłem MARCINA SKUPIŃSKIEGO prawie o minutę. Nie zawalczył już. Szukałem wzrokiem Magdy Serkies, ale zdążyła mi uciec. Zaskoczyła mnie. Dopiero później zobaczyłem na filmie, że na finiszu tak samo przycisnęła gaz do dechy i nie miałem żadnych szans. Zabrakło mi 19 sekund … Ech, niepotrzebnie tak przyspieszała. Tak miałbym na widelcu cały duet. Wdeptanych w leśne błoto. A tak pozostał niedosyt.
RM – Zamierzać się mścić?
PW – Będę budował formę i już niedługo na dyszkach siądę im na plecach. Poczują mój oddech na karku. Może już 25 maja wdepczę ich w asfalt.
RM – Co jeszcze cieszy?
PW – Cieszy demolka OLI KARAŚ o 9 minut. Brakowało mi WITKA KARASIA na trasie, bo dzień wcześniej dostał baty na Parkrunie i byłem ciekaw, czy na dyszce podzieli los żony.
Jestem zadowolony z wycięcia MARZENY JĘCZMIŃSKIEJ o 4 minuty.
Każdy zdeptany zawodnik średniozaawansowanego ROSSMANN TEAMu cieszy mnie podwójnie.
RM – ANDRZEJA STANKIEWICZA nie udało Ci się wyłapać?
PW – 33 kilogramy więcej, a mimo to potężny wysokoprężny silnik spalinowy o niskich obrotach zrobił swoje. Prowadził mnie i był bardzo milusi, ale na 7 kilometrze psychika mi się rozleciała. Był na mecie minutę przede mną. Był w zasięgu, ale miałem inne priorytety. Trochę żal.
No i czuję się upokorzony przez TOMKA JANICKIEGO. Obawiam się, że czym dłuższy dystans, tym bardziej będzie się pogłębiać różnica między nami. To samo Z PIOTRKIEM JARZĘBOWSKIM. Z nim też na dyszce raczej nie powalczę. Jeszcze nie teraz.
Piotrek Warych (pwarych@poczta.onet.pl)
Zapraszam na http://www.facebook.com/pwarych