Moc pochodzi z gór – życiówka w Uniejowie

Wyszła taka życiówka z niczego. Nie do końca zregenerowany po BUT-owej rzeźni, z bolącą nogą i niedotrenowany szybkościowo, nie liczyłem na jakiś super wynik. Tym bardziej że tegoroczna trasa wyglądała na wolniejszą niż w zeszłym roku – ułożona bardziej pod promocję Uniejowa i pod kibiców, niż pod szybkie ściganie. Mimo to ustawiłem sobie rozpiskę na wariant maksymalny, czyli zbliżenie się do okrągłej granicy 45 minut (dotychczasowa życiówka 45:33). Taktyka po mojemu, czyli nie wyrywać na początku, na półmetku ok. 23 minut i końcówka ile fabryka dała. Oczywiście jeśli zostanie dość pary w nogach i płucach.

Na pierwszych 2 km planowa nadróbka, bo większość w dół. Na kładce nie miałem wspominanych przez wielu zawodników sensacji z błędnikiem, ale podbieg za kładką wybił mnie z rytmu. Dużo nie straciłem, bo na półmetku złapałem sobie 22:52. Odczułem to jednak później, bo na drugiej połówce ciężko było utrzymać zakładane 4:30 min/km. Na 8 km mimo wszystko idealnie wg rozpiski – 36 i pół bez 2 sekund. Przedostatni kilos miał być w 4:20, ale brakło pary i na znaczku miałem 40:59. Dobra, życiówka w kieszeni, ale 45 nie złamiemy… Nie patrzyłem na czas, pocisnąłem ile wlezie, dopiero na mecie rzuciłem okiem na stoper. 45:02. Ostatni klocek w 4:03. Odebrałem medal i klapnąłem bez ducha na krawężnik. Głupie dwie sekundy, ale choćbym się skichał to bym ich nie urwał, na finiszu się wyprułem do reszty. Ani przez chwilę nie byłem na siebie zły, a dziś dalej cieszę michę 🙂

Drugi rok z rzędu robię w Uniejowie mega życiówkę na samej mocy z gór, prawie bez szybkościowych treningów w okresie przedstartowym. Na zeszłorocznej trasie myślę że 45-ka by pękła. Inna rzecz, że mam jakąś blokadę psychiczną przed dawaniem z siebie maksa od początku, czy chociażby od półmetka. Dopalacz w głowie włącza mi się dopiero na 1-2 km przed metą. Ale może właśnie taka taktyka najlepiej mi się sprawdza.

Pozdro!
Kamil

Powiązane Posty