Trójka łodziaków zdecydowała się tydzień temu dać z BUTa: dwaj weterani zeszłorocznej edycji – nasz łódzki Belg Stef Schuermans oraz niżej podpisany, a także początkujący, ale już bardzo obiecujący ultras Krzysiek Grams. Do wyboru 3 dystanse. Krzysiek wybrał 60 km, ja ze Stefem 90. Dla cyborgów był „duży BUT” – zawody na 260 km bez bufetów i na własnej logistyce, które wystartowały już w czwartek wieczorem – 11 szaleńców, z których bieg ukończył JEDEN – nasz bratanek Bálint Őrsi – w 62h52, przy limicie wynoszącym 64 godziny.
Start małego i średniego BUTa odbył się wspólnie przed amfiteatrem w Szczyrku w sobotę 4 października o 4 rano. Pętla 60-tki prowadziła przez Magurę, Bystrą, Szyndzielnię, Dębowiec, Błatnią, Brenną, Salmopol i Skrzyczne z powrotem do Szczyrku. 90-tka na dokładkę zawierała Baranią Górę, Węgierską Górkę, Magurkę Radziechowską i Ostre. Krzysiek na swoim dystansie zajął wspaniałe 5 miejsce z czasem 7h55:51. Gratulacje. A nie mówiłem, że obiecujący? 🙂
My ze Stefem napieraliśmy w nieco wolniejszym tempie, można powiedzieć ultra-turystycznie 😉 Kilka rzeczy zostało mi szczególnie w pamięci – nocny zbieg do Bystrej w zupełnym mleku z widocznością nieco dalej od czubka własnego nosa, niespodziewany kryzys za Dębowcem, mega pozytywnie zakręcona ekipa wolontariuszy z Pokojowego Patrolu, no i dwa ostatnie zbiegi, czy raczej błotno-kamieniste dupozjazdy w ciemności i mgle, posiadające atest Polskiego Związku Sadomasochizmu.
Stefa niestety zmusił do zejścia z trasy na ok. 70 km narastający ból biodra. Zadzwonił do mnie z tą wiadomością, kiedy byliśmy już z poznaną na trasie koleżanką Sylwią na ostatnim zbiegu spod Skrzycznego do Szczyrku. Do historii przejdą słowa, które powiedział, zagrzewając mnie do walki na ostatnich kilometrach: dawaj dawaj, cipko cipko. Jak kiedyś to powie do niewłaściwej osoby, to rzeczywiście będzie musiał uciekać SZYBKO. Na pożegnanie rzucił: be careful on the way down from Fyfyfne. Wiedziałem, z jakiej góry zbiegamy, więc to już było oczywiste…
Trasa miała ok. 92 km z sumą podejść ok. 4500 m. Biorąc pod uwagę techniczne trudności terenu, Bieg 7 Dolin to był przy tym spacerek. Dzięki wspomnianym „odcinkom specjalnym” tegoroczny BUT90 był też trudniejszy od zeszłorocznego BUT85. Czas na mecie 18h23:29, z końcówką w tempie turystycznym, bez napinki na wynik, odkąd wiedzieliśmy, że zmieścimy się w 20-godzinnym limicie… z wyjątkiem ostatniego podejścia pod Skrzyczne, kiedy myśleliśmy, że pozostałe dwie dziewczyny na trasie nas gonią i zwycięstwo Sylwii jest zagrożone. Wtedy rzeczywiście napieraliśmy na maksa, korzystając już z rezerw w głowie, jak nogi więcej nie mogły. Dopiero od Stefa dowiedzieliśmy się, że konkurencja się wycofała.
Na mecie czułem się znakomicie, nie byłem tak wypruty jak po 7 Dolinach, a po trzech dniach po zakwasach nie było prawie śladu. Dobry prognostyk przed następną górską rzeźnią za 3 tygodnie – będzie się działo 🙂
W zeszłym roku ekipa organizatorska zebrała niezłe fleki za swoje błędy. Częściowo słusznie, ale trochę też od ludzi spodziewających się, że ultra = all inclusive. Kto chce, to znajdzie moją zeszłoroczną relację z BUT85 na tym blogu. (TUTAJ) To wszystko odbiło się na tegorocznej frekwencji… ale kto nie był, niech żałuje. Wnioski organizacyjne wyciągnięte, trasa świetnie oznaczona, na bufetach taki wypas, że można się było napchać jak dziki świń, wspaniałe dobre duchy z Pokojowego Patrolu, niezapomniane powitanie na mecie. Dla mnie żelazna pozycja w kalendarzu na następne lata.
Dłuższa relacja ze zdjęciami – Gdzie Szatan mówi dobranoc
Wyniki BUT60 i BUT90:
http://www.pomiar-czasu.pl/wyniki/60km.pdf
http://www.pomiar-czasu.pl/wyniki/90km.pdf
Wasz górski korespondent,
Kamil Weinberg