Trzymaj się i do zobaczyszka na wpie**olu – napisał mi Kuba, towarzysz napierania z zeszłorocznego BUTa, z którym mieliśmy się spotkać 6 września w Krynicy. I bez tego wiedziałem, że będzie ostry łomot. Wcześniej w czerwcu do Rzeźnika byłem nieźle przygotowany i wyszło też nieźle. Na lato mocne postanowienie jeszcze mocniejszego trenowania… wyszło w kratkę, z różnych przyczyn. Na utrzymanie formy powinno wystarczyć.
* * * * *
Podobno jak nie masz tremy przed startem, to nie osiągniesz dobrego wyniku. A ja jestem myślami gdzieś daleko. Do Krynicy przyjechałem po odskok od skrzeczącej rzeczywistości. Ale stojąc na deptaku o trzeciej nad ranem wśród kilkuset takich świrów jak ja, myślę sobie – powalczymy. Jeszcze nie wiem, jaka walka mnie czeka.
* * * * *
Wspólna walka na trasie i solidarność napieraczy – dzięki temu było łatwiej. Początek z Grześkiem, później z Michałem, obaj przed Jaworzyną wyrwali naprzód i wywalczyli super czasy. Z naszą łodzianką Kasią pierwszy raz spotkaliśmy się na zbiegu z Łabowskiej do Rytra, później razem goniliśmy limit. Wspomnianego wcześniej Kubę z Katowic dogoniłem za przepakiem w Rytrze, potem z kumplem wyrwali do przodu na Przehybę, byli w formie, ale na końcu się okazało że też walczyli… Za Rytrem spotkałem też naszych pabianickich harpaganów Milenę i Bartka. „Rekreacyjnie” robili 66 km prosto po Bartkowym UTMB, a następnego dnia „na schłodzenie” polecieli sobie jeszcze Koral Maraton! Na przepaku w Piwnicznej niespodziewane spotkanie z Gosią w Wawy – chciała się wycofać, może dołożyłem małą cegiełkę do jej zmiany decyzji… na mecie była minutę albo dwie przede mną, bo wszystko jest w głowie. Razem na długich odcinkach cisnęliśmy też z Anią z Krakowa, znajomą z noclegu na sali w MOSiRze. Jak już w Krynicy weszliśmy do knajpki zawinięci w NRC-tki to wyglądaliśmy jak menele, ale pizza i piwko były nam dane. Dzięki Wam jeszcze raz 🙂
* * * * *
Ostatnie 300 metrów biegnę sam, ciesząc się chwilą. Gdy przekraczam bramę, zegar pokazuje 16 godzin i 40 minut. Ktoś mi daje medal i folię, spiker prosi o przedstawienie się do mikrofonu. Owijam się folią, przechodzę parę kroków i robię to, o czym marzyłem od kilku godzin – zwalam się jak kloc na leżące pod barierką kartonowe pudła. Tego jeszcze nie przeżyłem – więcej niż połowę dystansu walczyłem z matką wszystkich ścian i ją pokonałem. W głowie mam tylko jedną myśl – już nic więcej nie muszę. Na szczęście pewnie przyjdzie czas później.
* * * * *
Od połowy dystansu albo wcześniej przepychałem ścianę. Pierwszy raz mi się zdarzyło że organizm nie miał ochoty żreć, musiałem się zmuszać, i pewnie stąd odcinka energetyczna. Może to przez wodę „lekko gazowaną”, jedyną dostępną na bufetach. Mogło się też nałożyć zmęczenie i niewyspanie z dni poprzedzających start, było trochę za dużo roboty i stresu. Jeszcze jedna cenna lekcja – na ultra wszystko ma znaczenie i wszystko się może zdarzyć. Przynajmniej mięśniowo byłem dobrze przygotowany, nogi do końca nie odmawiały posłuszeństwa, najwięcej dzięki temu nadrabiałem na zbiegach. Przyłożyłem się bardziej do ogólnorozwojówki i to się opłaciło. Dwa dni później już normalnie chodziłem prawie bez bólu.
* * * * *
My przepłynęliśmy dwa razy tyle siedząc na dupach i nie kiwając palcem, nawet sternika mieliśmy na prąd -napisał mi przyjaciel opisując swoje żeglarskie wakacje. Jest to jakaś myśl, żeby następne też tak spędzić…
Dłuższa relacja z B7D ze zdjęciami:
http://www.festiwalbiegowy.pl/festiwal-biegowy/matka-wszystkich-scian-wspomnienie-b7d-zdjecia#.VC5ayZVxnIV
* * * * *
20 września bardzo sympatyczny nowy charytatywny łódzki bieg „Daj Piątaka na Dzieciaka”. Jeśli mierzyć w kilometrach, prawie piątka. Jeśli wystawić ocenę za organizację, atmosferę, cel zbiórki i całokształt – ponad szóstka! Pierwszy od dawna mocniejszy szybkościowy trening po klepaniu kilometrów w ostatnich tygodniach, 31 miejsce (19:25), dzięki któremu załapałem się na medal.
Więcej:
http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/daj-piataka-na-dzieciaka-czyli-dobroczynne-bieganie-w-lodzi#.VC3VCRa2Vco
* * * * *
W ostatnią niedzielę 28 września ostatnie w tym roku letnie GPŁ w Łagiewnikach w towarzystwie huskych i innych biegających futrzaków. Miał być „tylko” mocny trening bez żyłowania się na maksa, ale i tak się zmachałem. Czas 51:26 na nieco ponad 10-kilometrowej trasie odzwierciedla moje aktualne możliwości szybkościowe…
Relacja i trochę fotek dwu- i czworonożnych zawodników:
http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/final-letniego-grand-prix-lodzi-oczami-uczestnika-ktorego-psy-zostaly-w-domu-zdjecia#.VC2O1Ba2Vcp
* * * * *
Jutro BUT90.
Pozdro!
Kamil