Mała wojna

Zawsze iść – rozkaz który mam we krwi. Małą wojnę w sobie mieć… Słuchałem tego przed dzisiejszym bieganiem dla motywacji. Nie przypuszczałem, że tylko dzięki tym słowom dokończę trening. Myślałem, że przechytrzę pogodę i że będzie lekko, łatwo i przyjemnie. No bo co to jest 12k tempem maratońskim, nawet z przyśpieszeniem pod koniec.

Tydzień temu na Wiosennym Crossie nawet coś tam było pobiegane. Na niebanalnej trasie z 4 podbiegami 48:08 to czas jakiego się spodziewałem, biegnąc na lekkim hamulcu przez dwugłowy uda naciągnięty na ostatnim GPŁ. Jeszcze trochę bolał, poprzednie 2 tygodnie przez niego prawie nie biegałem. Moc pewnie przyszła dzięki kontaktowi z obcą cywilizacją dzień wcześniej. O jednym i drugim trochę pisałem, mała dokumentacja fotograficzna też była 🙂

http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/kosmici-znow-uprowadzili-lodzkich-biegaczy-zdjecia#.VRsfpuElppk

http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/wiosenny-cross-nowy-bieg-w-lodzi-oplata-motywacyjna-chyba-konieczna-zdjecia#.VRsfneElppk

W pabianickiej połówce nie wystartowałem. Rok temu poszła mi znakomicie (1:39:51) i to był przedwczesny szczyt formy, bo na maratonie już tak dobrze nie było (3:42:09). 2 lata temu nie biegłem nic wcześniej i maratoński debiut był na ówczesne możliwości super (3:48:28). No to teraz zaklinam rzeczywistość, chociaż formę mam pewnie nawet gorszą niż w 2013…

W sobotę parkrun w żałosnym czasie, a w niedzielę do Pabianic pojechałem reportersko w towarzystwie dwóch pedałów, pierwszy raz po wielomiesięcznej przerwie od tej zacnej kompanii. Przez cały dzień wyszło mi szybkie ok. 65k, w tym dużo walki ze strusiem piździwiatrem. Zgadnijcie, co mnie najbardziej bolało następnego dnia rano.

http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/wietrzny-ale-rekordowy-pabianicki-polmaraton-foto#.VRsfQ-Elppk

Dziś sobie wykminiłem 12k w tempie okołomaratońskim, na początek tak z 5:20-5:15 i ostatnią czwórką ile się da. Późnym popołudniem śnieg przestał padać, nawet przeświecało słoneczko, myślałem że przechytrzę aurę i ruszyłem katować dreszery (kilometrowa aleja Orlicza-Dreszera w parku na Zdrowiu, prawa autorskie do tej nazwy ma Szakal Maurycy). Oczywiście zaczął padać deszcz. To tyle z tempa maratońskiego – stwierdziłem zasapany i z mroczkami w oczach po pierwszych czterech – gówno będzie z tego treningu, schodzę. Czy to spadek ciśnienia, wiosenne przesilenie, czy wypłukany glikogen przez niedzielne pedałowanie?

Zawsze iść – jakoś tak to szło. Ultrasi się nie poddają. Chociaż ósemkę zrobię. Tempo z maratońskiego spadło na wybieganiowe. Dołączył do mnie Jarek, który właśnie skończył swoje szybkie przebieżki. Towarzyszył mi przez kilka dreszerów. Dzięki, wielkanocny zajcu! Znowu chwila słoneczka i znowu deszcz i wmordewind. No to jak, dam radę dwunastkę.

11-ty dreszer, pożegnanie z Jarkiem i ostatni z dociśnięciem na maksa. Maks był w tym momencie nie żadnym 4 i kilka sekund na km, tylko co najwyżej tempem maratońskim – jak się nie ma co się lubi… Po wszystkim spojrzałem w notatki – rok temu 12k ciągłego w tym samym miejscu zrobiłem ponad 10 minut szybciej.

Chwila truchtania i rozciągania, i przypierniczyło poziomym gradem z deszczem. Żeby było szybciej, do samochodu zrobiłem 3M Skarżyńskiego. Chociaż to i tak nic nie zmieniło, bo nie miałem na sobie suchej nitki. Wytrzymałość tempowa dno i 10 metrów mułu, ale psycha dała radę. Może to był trening na przełamanie, a może nadzieja matką…

Ludzie są po to żeby żyć i tańczyć, ludzie są po to żeby mogli walczyć…

Maraton będzie małą wojną.

pozdro!

k

(fot. Doktorek)

Powiązane Posty