Co za sobota. Najpierw parkrun. Ostatnio Rysio na treningach robi siłę, taką prawdziwą bezendorfinową. Na pierwszym parkrunowym wróbelku, zaskoczyło znienacka, prawie pod życiówkę. Nie przypuszczałam, że taka może być siła siły. Moja radość z powrotu, powiedzmy bardziej dyspozycji niż formy, była ogromna. Na sobotnie popołudnie miałam w planie obejście a właściwie przygotowanie trasy spacerowej dla pewnej grupy turystycznej, w której udziela się moja Mama. Jaka miejska trasa jest najbardziej charakterystyczna dla łódzkiego krajobrazu miejskiego? Pewnie trasa jakiegoś biegu, ale którego biegu? Biegu Ulicą, e chyba nie, łódzka potęga wyrosła z pracy prządek i tkaczy, a oni raczej do fabryki po zarobek, a nie po bułki, czy nowe kiecki, chodzili. Padło na trasę Biegu Fabrykanta- po prostu tak mi się wydawało uczciwiej w stosunku historii. Jak to kiedyś Convers pięknie napisał, – po co iść, skoro można biec- a ja dalej miałam w sobie siłę siły, więc wrzuciłam bułkę z dżemem i pobiegłam na obchód tej swojej spacerowej trasy. Zaczęłam od Tylnej, przebiegłam osiedlową uliczką przez nowe ładne osiedle mieszkaniowe, potem Willa Grohmana, wbieg do Strefy Ekonomicznej na linię startu Biegu Fabrykanta. Dalej, na odwrót, niż na Fabrykancie do ul. Magazynowej. Na styku Fabrycznej i Magazynowej skręciłam do Textorial Parku, 150 m środkiem biurowca, przeszklonym atrium, po dywanie. Śmiesznie, nigdy jeszcze nie biegałam na treningu po dywanie. Potem Park Źródliska II i I, i z powrotem na Fabryczną. Kocim Szlakiem przez Księży Młyn. Tu chwila postoju, bo do świeżo odnowionego familoka, wracali mieszkańcy i trwała właśnie parapetówka. Z lodówki, która stała jeszcze na dziedzińcu, na dwukołowym wózku, panowie wyciągnęli izotonik i urządzili mi mały, prywatny, punkt odżywczy. Niestety izotonik nie posiadał śladów akcyzy, więc bałam się skorzystać, ale i tak miłe to było. Potem przez Główną Bramę na teren Przędzalni Scheiblera (Lofty). Pierwszy raz byłam na terenie Loftów, okazało się, że można obiec ten monumentalny budynek w koło. To, co widać z ulicy, do tego, co jest z tyłu budynku, nieważne trzeba to zobaczyć na własne oczy – porażający ogrom i niespodziewany w tym miejscu sympatyczny akcent. Po wybiegnięciu z Loftów, na Tymienieckiego Remiza Strażacka, jeszcze jedna Grohmanowska Willa, trochę malowniczej ruiny i fajnego parku, do ul. Kilińskiego, wzdłuż a potem w poprzek Papieskiej Przędzalni, Milionową do Muzeum Białej Fabryki, mijając przy okazji kompleks zabytkowej Elektrowni, co zagrała w prawie każdym polskim filmie. Na koniec przebiegnięcie przez Skansen Architektury Drewnianej, cały kompleks Muzeum Włókiennictwa i koniec. Wyszło ok. 11 km, nawierzchnia miejska, zróżnicowana- trudna. Ale wrażenia niesamowite, ogrom Loftów i inne schludne osiedla mieszkaniowe w otoczeniu dogorywających ruin budynków pofabrycznych. Całość w pierwotnym układzie urbanistycznym, który właściwie teraz jest tylko widoczny, bo latem ukrywa się za fantastyczną zielenią. Jeszcze sprawy przyziemne ważne dla kobiet na treningu – jest ogrzewany w holu Palmiarni, holu Muzeum Włókiennictwa i knajpach Textorial Parku. Jeśli chodzi o światła i przejścia przez ulicę – ruch jest mały a światła są tylko jedne na Kilińskiego. I nie ma tabunów biegaczy. Z wyjątkiem Źródliska I , nie ma nawet zwykłych ludzi – cisza i spokój. Nabuzowała mnie ta trasa jak diabli, bo taka cała w temacie, wrażeniówka ogromna, industrializm bez zbędnych dodatków i parszywej komercji. Wracam do domu, załanczam TV, a tam Bródka właśnie szykuje się do startu, czyli to dopiero początek dnia.
Anka Wypłosz – łódzki malkontent