Kontuzja rozłożona na łopatki…

Podobno są niespodzianki spodziewane i niespodziewane – to słowa z radiowej trójki. Z kontuzjami jest chyba podobnie. Moja kontuzja niby była spodziewana od kilku miesięcy, jednak w głowie odrzucałem pomysł zabiegu. Myślałem sobie: nieco odpuszczę i samo przejdzie, przecież nie może to dotyczyć mojego kolana. Jest tyle innych kolan na świecie… Niestety nie przechodziło; czyli bolało po dłuższym wysiłku i w końcu po rezonansie i usg, lekarz stwierdził: robimy za tydzień. Co? Jak to za tydzień ?

 

 

Nie byłem jeszcze gotowy mentalnie na kuśtykanie. Pamiętam tylko słowa trenera żeby nie odpuszczać treningów do samego końca przed zabiegiem. Im będziesz miał mocniejsze mięśnie przed, tym szybciej wrócisz do treningów. Pamiętam też słowa ‘trzy tygodnie przerwy – to trzy miesiące powrotu do gry (miał rację jak się później okazało). Niestety wiosenne starty poprzepadały razem z wpisowym. Udało się przesunąć zgłoszenie w Karkonoszmanie na przyszły rok (1/2 IM w wersji górskiej z wbieganiem na Śnieżkę) – dla mnie miał to być start docelowy tego roku.  Było tylko 100 miejsc i szczęśliwa dla mnie loteria.

Dzielnie zgłosiłem się do szpitala przy Manufakturze, po drodze kupując pidżamę pod namową Żony, bo jak to stwierdziła – nie możesz iść w starej, a musisz jakoś wyglądać. Na co mi ta pidżama? Z Żoną nie będę jednak polemizował.  Trochę jak z kobietą przed imprezą – gdy twierdzi, że nie ma co na siebie włożyć stojąc przed szafą pełną ubrań (oczywiście według mentalności mężczyzny). Na sali spotykam dwóch delikwentów z podobnymi problemami, czyli też zabiegi na kolana, no może ich problemy są większe, bo oni mają pozrywane więzadła, ja na szczęście nie – u mnie tylko jakieś odłamanie kości (tylko…). Myślę, że nie bez znaczenia miała ‚gleba’ na motorze jakiś czas temu. Oni zawodowi sportowcy pod opieką lekarską – ja amator.  Czuję się zatem trochę lepiej, że nie tylko mnie dotyka kontuzja; jest nas więcej. Okazuje się, że urazy kolan są chyba jedną z najpopularniejszych kontuzji w sporcie.  Rozmawiałem po zabiegu z wieloma osobami i zabiegi artroskopii to prawie normalka w tych czasach. Wystarczy przejrzeć relacje sportowe z siatkówki czy innych dyscyplin ile tam jest urazów.

Wracamy do szpitala. Niby się nie stresowałem, jednak tętno spoczynkowe (zawsze na poziomie 40-50) pokazuje zupełnie co innego i jest prawie dwa razy większe. Staram się być wyluzowany, ale chyba  reakcji organizmu na stres nie oszukasz. Jeszcze tylko jakieś zastrzyki w brzuch i za chwilę na salę zabiegową. Wiem, że w akcji były głównie wiertarki, dłuta  i kamery.  Potem prawie jak po dobrej imprezie; nic nie pamiętam, a rzekomo rozmowny byłem bardzo, nawet za bardzo. Jezu chyba nie powiedziałem wszystkich swoich sekretów? Liczę na tajemnicę lekarską. Co oni mi dali w żyłę?  Pobudka w moim odczuciu na sali gdzie mnie przyjmowali  – w rzeczywistości wybudzenie nastąpiło zaraz po zabiegu  – po prostu odlot z tą niepamięcią. Jeszcze się kłóciłem, że na pewno nie obudzili mnie na sali operacyjnej. Po krótkiej rozmowie z lekarzem i dwóch godzinach po zabiegu wymeldowanie do domu. Z nas trzech przyjętych tylko jeden musi zostać do rana. Pidżama prawie się nie przydała…

Pierwsze dni dziwne. O kulach niby jest łatwo,  ale chyba w teorii. Zakwasy obręczy barkowej łapię już wieczorem następnego dnia. Jednak nie mogę wyhamować w głowie wcześniejszych treningów – spadek adrenaliny?  Jeżeli taka jest  reakcja organizmu u amatora, to co się dzieje u zawodowych sportowców? Organizm domaga się wyjścia na trening, co powoduje u mnie delikatnie mówiąc irytację o wadze nie wspomnę.  O dziwo kolano praktycznie nie boli, chociaż jest mocno spuchnięte. Ani razu nie musiałem przyjmować środków przeciwbólowych. Boli przy zginaniu, ale to oczywiste.

Po tygodniu chodzę praktycznie bez kuli; w zasadzie skaczę na jednej nodze. Może trochę się jeszcze asekuruję kulami. Wtedy też przystępuję do rehabilitacji.  Są to  łagodne ćwiczenia uruchamiające kolano. Nie jest jednak łatwo je rozruszać. Ściągam z internetu jakie ćwiczenia mogę zacząć wykonywać i przystępuję do akcji. W praktyce po 7 dniach pojechałem na rower… Ustawiłem przerzutki w góralu na totalne minimum: czyli z przodu mała tarcza z tyłu największa i do lasu z psami. Pedałowanie tylko zdrową nogą, lewa wyłącznie oparta na pedale.  Tempo pewnie z 10 min/km. Ale chodzi o ruchomość stawu, a nie prędkość.

Po dwóch tygodniach  pojawia się już pływanie – jak tylko zagoiły się rany. Oczywiście z ósemkami w nogach – pływanie na samych rękach. Potem zacząłem też biegać w głębokiej wodzie ku ciekawości innych uczestników na basenie. Czuć pierwsze endorfiny po 1,5 km pływania – w głowie ulga. Zaczynam też chodzić z kijkami. Bieganie ma się pojawić po 1,5 miesiąca, a że jestem karym pacjentem nie przyśpieszam w tym temacie. 

W zasadzie każdy dzień przynosi poprawę.

Po miesiącu prawie nie ma śladu kontuzji, na pewno jest o niebo lepiej. Jest na pewno jeszcze niewielki ból i strach w głowie żeby nie obciążyć za bardzo kolana po zabiegu. Oczywiście obciążenia na treningach prawie zerowe. Jest pływanie, z coraz mniejszym udziałem ósemek, delikatny rower w terenie, ćwiczenia na  nogi i w dalszym ciągu kijki. Ważne, że można w końcu zacząć coś robić.

Po wspomnianych 6 tygodniach w końcu pojawia się pierwszy bieg – trucht czyli z nogi na nogę. Zaczynam od 500m biegu na zmianę z marszem z kijkami. Potem pojawiają się już przeloty po 5 km. Szał. Zdecydowanie łatwiej jest na rowerze. Kolano jakby lepiej znosi ten rodzaj obciążenia. Wróciłem do treningów z niedzielną ekipą w Andrespolu. Daję radę z wolniejszą grupą, chociaż momentami mam wrażenie, że od ostatnich treningów chyba przyśpieszyli….

W końcu w trzecim miesiącu zwiększam objętości. Pływanie po 2 kilometry – już bez ósemek, rower nawet do 80 km, bieganie to na razie 10 km. Wszystko raczej spokojnie bez maksymalnych obciążeń. Są też pierwsze zawody na które czekałem w praktyce prawie od ubiegłej jesieni. Wiosną kolano jednak dokuczało i nie odważyłem się na start na ostro, zwłaszcza po wstępnej diagnozie lekarskiej. Te zawody to olimpijka w Rawie. Dla mnie to chyba już czwarty start w tej urokliwej imprezie. Uwielbiam mniejsze, kameralne imprezy. Organizm zniósł zawody wyjątkowo dobrze. O dziwo na mecie okazuje się, że w swojej kategorii wiekowej zająłem 3 miejsce (na 11 zawodników)  pomimo nieco gorszego wyniku niż przed rokiem (o 2 minuty). To moje pierwsze pudło w życiu. Prawie jak wino, im starsze … Miałem przy tym sporo szczęścia – czołówka chyba szykowała się na Gdynię i nie dojechała do Rawy, ale puchar zostanie na zawsze.  Jak mi brakowało tych endorfin. Za chwilę znowu zmiana kategorii wiekowej.

Kolano jeszcze się  ‘odzywa’ i  momentami czuję jeszcze jakiś dyskomfort, zwłaszcza z początku treningu – potem jakby się wszystko układało w środku i jest wzorowo. Treningi w lesie po nierównym podłożu mają tutaj moim zdaniem generalne znaczenie. Na asfalcie jest lepiej. Ale są tez treningi bez żadnych negatywnych odczuć.   Lekarz mówi, ze takie objawy mogą występować nawet do roku po zabiegu i jest to normalne.

   Pojawiły się też pierwsze połówki biegowe i jak na pierwszy start po długiej przerwie wyniki bardzo zaskakujące w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Najpierw 1.42 w Ustce, a potem życiówka w Łowiczu czyli wynik poniżej 1.37 lub trochę ponad 1.36 (ładniej brzmi). Wychodzi na to, że przerwa w treningach wpłynęła pozytywnie na mój organizm, i pokazuje, że roztrenowanie nawet w takiej postaci jest jak najbardziej potrzebne. Daje sporo świeżości organizmowi. 

 Krzysztof Józefowicz Trucht.com

Powiązane Posty