Konkurs na medal

Maraton Wrocławski ogłosił konkurs na medal – hurra będzie się można pościgać. Medal ma być składanką z dwóch medali półmaratońskiego i maratońskiego. Jaki powinien być medal biegowy – przede wszystkim sportowy, bez zabytków ( to dziwne, że biegacze uciekają przed starością, a na medalach tolerują zabytki), bez udziwnień w formie, raczej okrągły. Tak mi się wydaje. Pomysł jakiś już jest. Tekst motywacyjny jest ( poniżej) . Wzorce też są ( patrz foto). Pozostaje sprawa nagrody – jest za wysoka, w stosunku do nakładu pracy jaką trzeba włożyć w projektowanie.

 

 

 

 

Tekst o wolności  ( nie był publikowany, bo nie wiadomo, o czym jest właściwie)
Relacja spóźniona całkiem nieco i trochę nie na temat biegania, ale o szeroko pojętej wolności, młodości i o tym jak fajne jest żyć w wolnym kraju, taka trochę patriotyczna, więc jak najbardziej na czasie.
Dokładnie w połowie roku, przypada moja kolejna rocznica urodzin. W tym roku taka połowicznie okrągła. Tak się złożyło, że odpowiednio wcześniej sprawdzałam, czy to prawda, że Polskim Busem można podróżować za zyla. Otóż można. Za dwa złote + dwa złote rezerwacji udało mi się kupić bilety tam i z powrotem. Wyszło do Wrocławia i właśnie na 1 lipca – tylko taka była dostępna wersja budżetowa. Więc, zamiast, co jest już w standardzie dla mojego rocznika, z okazji urodzin, zniewalać swoją facjatę porcją botoxu, udałam się na pokład rejsowego autobusu, by po paru godzinach zjeść urodzinowe ciastko na rynku we Wrocku. Plan wycieczki, był bezplanowy, zwyczajnie wyjść z autobusu i zrobić tyle kilometrów ile się da, we własnym niczym nieskrępowanym tempie. We Wrocławiu wcześniej byłam w liceum – „na panoramie”, było to miasto podobne do dzisiejszej Łodzi, smutne i szare. Potem przejazdem na jakiś Floydów, czy zwyczajnie w góry. Pobyty w zasadzie ograniczały się do zjedzenia czegoś w Rynku. Nigdy Wrocław nie był dla mnie celem wycieczki.
 Po przyjeździe, na czuja bez mapy udałam się na stare miasto, oglądać zabytki – wszystkie jak nowe kolorowe. Potem, już ze zdobytą na Rynku mapą, pognało mnie na wyspy i po dwudziestu minutach wylądowałam na wieży Katedry. I tu zaczyna się opowieść o marzeniach, wolności i o tym, że życie jest piękne. Na wieży byłam tylko ja, Pan Windowy i jeszcze jeden pan z na oko 10 letnim synem. Pogoda doskonała, widoki szerokie. Proszę się Pana Windowego o to, by mi z góry pokazał najważniejsze zabytki miasta, by mieć hurtem odhaczoną „intelektualną” część wycieczki. Pan pyta się o konkrety- o jakie zabytki mi chodzi. Więc jak to ja, szczerze i bez ogródek mówię – właściwie to zainteresowana jestem tylko przebiegiem trasy Wrocławskiego Maratonu. W tym momencie, zauważam sylwetkę i rodzaj obuwia turysty, który znalazł się ze mną na tej wieży i oczywistym się staje, że staje on koło nas i też chce posłuchać. Windowy nie dość, że zna trasę, ze wszystkim na przestrzeni czasu zmianami, to jeszcze pamięta warunki pogodowe, jakie panowały w ostatnich latach. Opowiada gdzie się zatrzymać na nocleg, co robić w poprzedzający maraton wieczór, co i gdzie zjeść. Wszystko to pokazuje nam z góry, jak na talerzu. Paluchem pokazuje gdzie się biega, na którym odcinku jest czasami śliska kostka i jak to parę lat temu, gdy było ponad 30 stopni, ludzie padali jak muchy.  Zwyczajnie nogi mi się ugięły, wzrok gdzieś błądził, a w sercu łaskotało to, co łaskocze zawsze na linii startu. Ten facet, co był ze mną na tej wieży, też gdzieś się gapił w kosmos i odruchowo głaskał swojego dzieciaka po głowie. Osobiście, do kościoła to mam raczej pod górkę , a tu proszę takie uniesienie. Wjeżdżasz na „zabytek” i zamiast pitolenia o XV czy XVI wieku, otrzymujesz autentyczną opowieść maratońską, nie o planach treningowych, nie o odżywkach, tylko o istocie podejmowania takiego wysiłku i to od człowieka, który w zasadzie nie powinien mieć o tym pojęcia. Taka nawiedzona trochę, pytam się tego windowego, co mam w takim razie, po zjechaniu na dół, robić dalej. Sugeruje bym wlazła sobie jeszcze na pozostałe udostępnione do zwiedzania wieże innych kościołów, gdzie nie ma już niestety windy i na koniec przespacerowała się do Skytower i wjechała na  najwyższy punkt widokowy w Polsce zlokalizowany na 55 piętrze tego długiego, pasującego jak pięść do oka w sylwecie historycznego miasta, zbuja. Grzecznie wykonałam wszystkie polecenia, co tego dnia dało ok. 23 km po długości i ok. 600 m przewyższeń. 
Gdzie tu młodość, wolność i patriotyzm.
Młodość – bo to jest piękne, jak zwykły nieznany człowiek między wierszami, potrafi ci wmówić, że jesteś piękny i młody i że wszystko możesz, a w zasadzie chodzi tylko o to, byś wrócił do tego Wrocławia na ten maraton i zostawił tu trochę pieniędzy.
Wolność – bo zwyczajnie, chcesz biegać – kupujesz buty i biegasz. Chcesz zostać triatlonistą – dokupujesz piankę i rower. Chcesz zostać ultrasem – wystarczy, ze wydłużysz dystans. Nie musisz sprzedawać duszy do żadnej partyji, funkcjonować w jakiś grupach zamkniętych, by dostać przydział na sprzęt. Jesteś jedynym panem swojego czasu wolnego. Bo w wolnym kraju najzwyczajniej w świecie posiadasz ten czas wolny.
Patriotyzm – tu sprawa bardziej pogmatwana, Maraton Wrocławski jako pierwszy zareagował na węgiersko-cygańsko –kenijską aferę busową, tworząc kategorie dla Polaków. Skoro są kategorie dla Łodzianina czy Warszawiaka, to w szeroko pojętej Polsce może między innymi funkcjonować również kategoria dla Polaka.
Te wakacyjne wspomnienia odżyły pod wpływem relacji Andrzeja Gonciarza z tegorocznego Maratonu Wrocławskiego . Relacja funkcjonuje na stronie biegu.
Gdzie biegam na jesień 2015, też jest chyba jasne.
Na taras widokowy skytower kupuje się bilet za 15zł w kasie na tyłach galerii handlowej. Wjazdy dla ok. 40 osób są co pół godziny i tyle też trwa pobyt na górze. W pogodne dni ponoć widać Śnieżkę, i na odwrót tego dziwaka widać również ze Śnieżki. Skytower to najwyższy w Polsce budynek mieszkalny.

Powiązane Posty