Piotr Warych – No i co z tą Karoliną? Wszyscy razem przygotowują się z drużyną DoZ do kwietniowego Maratonu w Łodzi. Ciśnienie coraz większe, a ona taki numer wykręca. Cichaczem wymyka się do Barcelony. I tam 17 marca zalicza swój maratoński debiut w Zurich Marató de Barcelona 2013. Łamiąc przy okazji 4 godziny.
ReporterMagazine – Jak wróciła do Polski, były oczywiście gratulacje od grupy i cały splendor spłynął na Karolinę. Ale usłyszała też „wysoko ustawiłaś poprzeczkę”
PW – Bo to prawda. Swoje już zrobiła, więc ten łódzki maraton to dla niej raczej lajtowa sprawa. Zostały dwa tygodnie do kwietniowego Maratonu i teraz pomarańczowe koszulki mają dodatkową spinkę. Teraz głupio nie przebiec. Teraz nawet głupio nie przebiec poniżej 4h. Nawet współczuję takiej presji.
RM – A to dlatego, że Karolina nie jest biegowym wyjadaczem, tylko dziewczyną która systematycznie zaczęła trenować niecały rok temu. Wcześniej truchtała sobie wokół bloku jak się jej zachciało. Ale bez żadnego ładu i składu.
PW – Mechanizmem wyzwalającym pasję biegania Karoliny był majowy wyjazd majowy do Ustki. Marszobiegi po plaży. I nagle olśnienie – „Mogę przebiec tak dużo i się nie męczę. Biegnę sobie i fajnie jest”
RM – I od tego momentu wszystko nabiera niesamowitego przyspieszenia. Karolina wraca do Łodzi i trafia na grupkę biegaczy biegających po Zdrowiu. Przygotowują się do Maratonu Warszawskiego. Ale przyjmują ją do siebie jak swoją. I tutaj specjalne podziękowania dla Pawła Matusiaka. „Z tego, co pamiętam był osobą która mnie do tego grona wprowadziła” Ale Pawłowi należą się też rózgi, za to, że w Karolinę nie wierzył. Nie wierzył, że przebiegnie taki dystans, nie wspominając o złamaniu 4h. Teraz samotnie będzie musiał zmierzyć się z tym wyzwaniem. Co za pech.
PW – Na jednym z treningów Karolina przebiegła swoje pierwsze 20 km. Bez zatrzymywania się i bez marszu. Miesiąc od momentu swoich plażowych marszobiegów w Ustce. I wtedy myśli sobie „Teraz to ja mogę góry przenosić”
Bo ona tak ma, że jak się w coś angażuje i zobaczy, że jej to wychodzi i widzi postępy – to zaczyna tego robić coraz więcej i więcej. Więc mówi sobie jeszcze „To ja sobie pobiegnę Maraton Warszawski we wrześniu i złamię 4h, bo skoro jestem taka zaje..a, to czemu nie?”
Tu nalezą się też podziękowania Wojtkowi Stępniakowi, który poświęcił swój bieg Biegam i Chodzę po Łodzi, żeby pokazać Karolinie tempo. I udzielał pierwszych „trenerskich” rad.
RM – Karolina zwraca uwagę na głosy płynące ze swojego ciała, ale nic się nie dzieje. Nie słyszy też głosów ostrzegawczych ludzi, którzy mówią, że ma za duże obciążenie treningowe jak na nowicjuszkę. Ale nic nie boli, więc nie ma podstaw do niepokoju.
PW – I nagle historia jakich wiele. Kontuzja. Okolice biodra bolą tak bardzo, że kroku nie można zrobić. Lekarz, prześwietlenie i wyrok „nie może Pani biegać tak długich dystansów, a o Maratonie proszę zapomnieć”.
Miesiąc przerwy w bieganiu i znów dołącza do grupy. „Ale kondycyjnie nie daję rady, zostaję w tyle, wiem, że z Maratonu Warszawskiego nici. Jestem zła, sfrustrowana i wściekła. Nie godzę się z tym. Ludzie kierują mnie do Roberta Nowickiego”.
RM – Robert Nowicki – jeden z najlepszych fizjoterapeutów, który pomógł i cały czas pomaga m.in. biegaczom. W ciągu dwóch seansów doprowadza Karolinę do stanu używalności biegowej.
PW – „Patrząc z dystansu jestem wdzięczna losowi, że ta kontuzja spotkała mnie tak wcześnie. Gdyby przydarzyła się później – mogłabym zrobić sobie krzywdę. Nabrałam też dużej pokory. Uważam to za szczęśliwy zbieg okoliczności” – mówi Karolina.
RM – Jest w niej jednak duża niezgoda na to, co się stało. „Skoro zabrano mi marzenie, to ja to sobie muszę z nawiązką wynagrodzić” Siada przed komputerem i zaczyna szukać maratonów w sezonie wiosenno-letnim, w którym mogłaby pobiec. „Mam w Barcelonie bardzo dobrą przyjaciółkę, jeszcze z czasów szkoły podstawowej, więc wybór jest prosty – Zurich Marató de Barcelona 2013”
PW – Karolina wie, że zawiązała się grupa przygotowująca do kwietniowego Maratonu DoZ. Dołącza do niej. „Spotykam niesamowitych trenerów, ciężko trenuję. Bez nich nie dałabym rady. Pozdrów proszę Asię Chmiel i jej męża”
RM – „Dzięki bieganiu spotkało mnie i cały czas spotyka wiele fantastycznych rzeczy niekoniecznie związanych z bieganiem” – mówi Karolina. „Bieganie bardzo mnie nakręca. Zawsze byłam otwarta, uśmiechnięta, spontaniczna i pełna optymizmu. Ale bieganie mega to spotęgowało” Ale Karolina jest jednocześnie dziewczyną spokojną, zrównoważoną i czasami wyciszoną. Uwielbia ludzi, ale jednocześnie potrzebuje domowej ciszy, żeby psychicznie odpocząć.
PW – „Przez 3 lata ćwiczyłam intensywnie jogę. Nawet 5 razy w tygodniu. Obiecałam sobie, że jak skończę studia – wybiorę się na 2 miesiące do Indii. To będzie moja nagroda. Miesiąc ćwiczeń u Iyengara i miesiąc zwiedzania”
W międzyczasie pojawia się jednak okazja 3 miesięcznego wyjazdu na staż do Argentyny. Karolina wybiera Argentynę.
„Do jogi wracam, ale bardzo rzadko. Nie mogę pogodzić tych dwóch rzeczy. To nie wychodzi, bo biegam”
PW – Miesiąc przed Zurich Marato de Barcelona, Karolina wygrywa pakiet startowy na łódzki Maraton DoZ. „Tego dnia zapisuję się jeszcze na kilka biegów. M.in. na 50 km w Ozorkowie. Pakiet startowy traktuję jako znak od losu, że mam nadal biegać”
RM – „Przed Barceloną nie robiłam żadnych planów, co ma być PO. Pobiegnę, wsłucham się w siebie i zobaczę jak mój organizm zareaguje. To wszystko. Po przyjeździe do Barcelony byłam całkowicie zajęta przyjaciółmi, więc myślami byłam oderwana od Maratonu”
Przed samym Maratonem Karolina nie miała wątpliwości, że przebiegnie ten dystans. W tym upatruje zasługi Roberta „Badyla” Sobczaka, którego pozdrawiamy. Był człowiekiem, który towarzyszył jej w dwóch biegach treningowych na 30 km. Po tych biegach Karolina nabrała pewności siebie. Dostała skrzydeł i w przyszłość patrzyła już tylko optymistycznie. Wiedziała, że Maraton przebiegnie.
PW – Karolina od samego startu biegła ze znajomym z Polski – Łukaszem Batruchem z Krakowa. Cały czas rozmawiali, więc w jej głowie nie zdążyły pojawić się żadne myśli. „Co 5 km skakałam do góry wyrzucając ręce nad głowę i krzyczałam JUHUU!!!”
RM – Nie było żadnej osławionej ściany. Karolina nie wzięła zegarka i jest bardzo zdziwiona, jak udało się jej utrzymać równe tempo. „Na 29 km pozwoliłam sobie na pajacowanie z przyjaciółmi przez kilkadziesiąt metrów. 2 kolejne km dochodziłam do poprzedniego rytmu i oddechu. Nigdy już tego nie popełnię” Prócz tej trudnej próby była jeszcze jedna.
„Dopiero na ostatnich kilku kilometrach poprosiłam Łukasza o wsparcie, bo było mi ciężko, ale tak na serio nie pomyślałam ani razu o tym żeby zacząć maszerować. Chcę podziękować Łukaszowi, że był prawie cały maraton obok”
PW – Z trasy Karolina pamięta uśmiech małego Leo, synka jednego z przyjaciół. „To był najwspanialszy moment na trasie” – mówi.
„Na końcowych kilometrach zdarzało mi się zamykać oczy, bo byłam już bardzo zmęczona. Łukasz biegł obok, ale jakby go nie było. To były trudne chwile. Wtedy po raz pierwszy poczułam się sama”
RM – Karolina chce pozdrowić swoje przyjaciółki – Asię i Martę. Pozdrowienia dostaje też Chris, Emanuele i mały Leo. Głównie za doping i późniejszy bezdech.
PW – Karolina przyznaje też, że „Po przekroczeniu mety były oczywiście łzy szczęścia, ale jeśli chodzi o uczucie, że TERAZ MOGĘ WSZYSTKO – to nic takiego nie nastąpiło. Pod tym względem jestem zawiedziona”. Wie też, że w bieganiu tego uczucia nie dozna i pogodziła się z tym.
Piotrek Warych (pwarych@poczta.onet.pl)
Zapraszam na http://www.facebook.com/pwarych