Jazda po Fabrykancie.

Brak wody. Reglamentacja. Upał. Słońce. Zgroza. Chyba pomyliłam biegi. Na linii startu byłam już o 15.00  pokibicować dzieciakom. Co prawda było ciepło, nawet bardzo ciepło, ale na każdym stanowisku sponsorskim w miasteczku biegowym częstowano wodą. Wypiłam tej wody trzy małe butelki.

Miałam być ostatnia na biegu (taka fanaberia) więc nie liczyłam zupełnie na wodę ze strony Organizatora. Tak już jest, że nawet jak wody jest na biegu bardzo dużo – to i tak nie starcza jej dla ostatnich zawodników. Przykro się robi, gdy jeszcze biegniesz, zawodnicy którzy już dobiegli do mety wracają do samochodów obładowani butelkami wody i izotonikami. Dobiegasz do mety, a wolontariusze mówią – nie ma, rozszarpali.

Na Fabrykancie(dla fanaberii) chciałam być ostatnia z wyboru. Było ciepło. Świadoma byłam, że do punktu z wodą dobiegnę dopiero po czterdziestu minutach i woda może być już wypita w całości. Gdy jest gorąco – dwa kubki chwytasz przy pierwszym stole. Jeden na głowę, drugi – dwa łyki. Dwa kubki przy ostatnim stole. Jeden na głowę, drugi – dwa łyki. Razem cztery kubki na zawodnika. Z powodu upału czacha się gotuje i gówno Cię obchodzi, że ktoś biegnie za Tobą i też będzie chciał wody. I również gówno Cię obchodzi, że wolontariusze na punkcie, również z powodu upału mogą być trochę przymuleni. Organizator też może być lekko ugotowany. Funkcjonuje w tej saunie zwykle od samego świtu. Woda się należy – jak psu zupa.

To fakt można wezwać beczkowóz z kranówą. Nie tym razem. Rano wracając z parkrunu, widziałam ten beczkowóz w Poniatoszczaku. Miejska woda tego dnia przeznaczona była dla uczestników Festiwalu Odpoczynku. Leżących na leżaczkach hipsterów, którzy z pozycji horyzontalnej podziwiali zgrabne cztery litery mŁódek tańczących na scenie zumbę. A więc – idąc na bieg, sama sobie, wlałam do dużej flachy kranówy i w okolicach mety wrzuciłam tę flachę w krzaki. Na wszelki wypadek.

Wystartowaliśmy. Ja- wg obietnicy z ostatniej pozycji. Biegniemy. Pierwszy kilometr biegnę na samym końcu. Mam duże obawy o ostatnich zawodników. Czy dadzą radę? Dadzą, bo każda osoba z końcówki odpowiedzialnie biegnie z butelką własnej wody w dloni. Po około 20 minutach, widząc, że nie jest źle powoli zaczynam motywować zespół zamykający do delikatnej zmiany tempa. Grupa jest zdyscyplinowana, lekko przyśpieszamy. Na punkt z wodą docieramy po 42 minutach biegu. Oby ta woda była. Nie dla moich współtowarzyszy, bo oni taszczą ze sobą własną. Woda dla mnie, bo ja jak zwykle doświadczenie – doświadczeniem, wody ze sobą nie mam. Punkt wygląda jakby przeszła przez niego przed chwilą linia frontu. Coś się musiało wydarzyć. Na stolikach kilka kubków napełnionych wodą i gromada wystraszonego wolontariatu. Dzieci opowiadają że zabrakło kubków. Są wypłoszone :). Ktoś drżącymi rękami nalewa mi wody prosto w buty :). Kubki już są i woda jest. Grupka kończąca bieg zatrzymuje się na krótko. Pijemy wodę, polewamy głowy i wysłuchujemy opowieści z pola walki. Żal mi się robi tych zuchów, bo wiem, że biegacz gdy na biegu nie zrobi z jakiegoś powodu życiówki, zachowuje się jak nałogowiec w odstawce – może być nieodpowiedzialny zupełnie. Że potem w necie zrobi się kocioł i rzyg. To wszystko przeczytają te dzieciaki. Następnym razem nie zgłoszą się na wolontariat – tyle, a biegi masowe bez wolontariatu nie mają racji bytu.

Biegniemy dalej. Jeden biegacz, zaczyna się nad sobą litować i zwalnia. Powoli odczuwam strach przed limitem. Patrzę chłopakowi w oczy. Nie jest blady. Nie jest czerwony. Ogarnij się mazgaju (na razie myślę w myślach). Dobiegamy do zawrotki przy Muzeum Książki. Tu jedna zawodniczka schodzi z trasy. Podbiegam do niej i pytam: – Dlaczego rezygnujesz? – Bo jestem ostatnia. – Nie jesteś i nie będziesz. Wracaj na trasę. – Naprawdę dam radę? Patrzę na tę dziewczynę. Nie jest blada. Nie jest czerwona. Ma flaszkę z wodą w dłoni.- Pewnie, że dasz radę. Radość w oczach tej biegaczki towarzyszyła mi do końca biegu, choć  zameldowała się na mecie dwie minuty przede mną. Ostatnia prosta na Kilińskiego, z górki. Nie mam zegarka biegowego.Nie ma jeszcze zegarków „na limit”. Intuicyjnie wyczuwam, że za długo jestem na trasie. Chłopakowi z którym biegnę, który nadal nie jest ani blady ani czerwony, wrzucam motywację niczym z wojska (jak było za mocno – przepraszam). Wbiegamy na metę trzy minuty przed czasem. Gratki. Odbieram medal. Idę do znajomych. Chwila. To niemożliwe. Nie przecieram oczu ze zdziwienia, bo…. wiadomo – pot. Jest woda dla ostatniego zawodnika. Nikt jej nie rozszarpał do ostatniej kropli. Biorę przysługujące mi pół litra i idę lansić „Gwiazdki”.
Dostaniemy taką koszulkę ? Słyszę dookoła. Spodziewałam się raczej: – O fajnie, pobiegniemy znowu. Trochę smutek. Ale co tam. Moda. Z biegów wychodzi sie teraz z reklamówką fantów i z pełnym brzuchem. Jak byłam mała i oberwowałam biegaczy, bo zawsze lubiłam obserwować biegaczy, to po biegu z reguły wychodzili oni ledwo, prawie na czterech i biegało się na inne czasy. W pepegach i bawełnie. Taki Zatopek, to ponoć wcale nie pił, nie jadł, nie miał technicznej koszulki, bandany, tomtoma i miał zwykłe majtki z gumką w pasie. Jak był upał to wiązał sobie chuskę do nosa na głowie. I wygrywał. Można -można. Tyle, że to inna bajka. Może jakby miał fejsa – to by się pożalił, że go ciśnie. Koniec wątku.

*Noworoczny Bieg Pod Gwiazdami, start 1.01.2017 godz około 17.00 (może się opóźnić), wody na 100% nie będzie, bo to tylko kłopot.

Żarty, żartami – to co średniaki przeżywały z wodą na tym biegu, ciućmoki przeżywają prawie na każdym. Org dał ciała z ilością wody. Pogoda też dała ciała. A świat zrobił się  jaki zrobił. Onegdaj   jak się chciało dokopać wrogowi, to truło mu się studnie. Pewnie za parę lat na biegach masowych picie i jedzenie każdy będzie musiał mieć własne. Nikt nie weźmie na siebie odpowiedzialności za pojenie i żywienie zbiorowe. I obym w tej kwestii nie miała racji.

Powiązane Posty