Super, znamy już trasę Łódzkiego Maratonu. Super, bo tego samego dnia Orlen ogłasza, że w sześciu miastach Polski rozdaje darmowe pakiety startowe za udział w całkiem sensownie skrojonych darmowych cyklach treningowych. Jak dla mnie to wojna, a jak wojna to wojna, więc od siebie dodam; W pakietach startowych Orlenu z pewnością znajdziecie roczny zapas płynu do mycia słoików, a pierwsze 1000 osób na mecie dostanie plakietkę – rano biegam, wieczorem tankuje. Co mogę powiedzieć o nowej trasie naszego łódzkiego maratonu? Jest z pewnością kreatywna. Bardzo dobrze, że zahacza o kapliczki, bo to jedyne autentyczne zabytki w Łodzi są. Franciszkanie z Klasztoru w Łagiewnikach, w odróżnieniu od łódzkich fabrykantów umieli mówić, czytać i pisać po polsku i w dodatku specjalizowali się w leczeniu kołtuna*.
Martwi mnie tylko jedno, ostatnimi laty Las Łagiewnicki kojarzy mi się głównie ze zdaniem – trasa biegu ma charakter przełajowy, wytyczona jest po leśnych duktach, może być grząsko, ślisko i są dziki. Biegać po Łagiewnikach asfaltem, to profanacja. Do tego fragmentu trasy dodam jeszcze zawrotkę przy śpitalu. W tym miejscu oczekuję hasła motywacyjnego; Palaczu tu twój bieg się kończy, maratończyk biegnie dalej. Tyle żartów.
W Łagiewnikach w tym roku 13 kwietnia, jeszcze leżał śnieg. Wiosną jest tam zawsze parę stopni mniej niż w mieście. Przy moim tempie biegu, część maratonu „pod lasem” to będzie ok. 55min – 1h. Obawiam się wychłodzenia i związanego z nim późniejszego kryzysu, nie na Maratońskiej, a już wcześniej, na wielkomiejskiej z nazwy ul. Traktorowej.
Idzie gwiazdka to marzy mi się jeszcze, by Łódzki Maraton nabrał trochę więcej kreatywności, niż li tylko wyprowadzanie biegaczy do lasu . Jakby rozlosować wśród uczestników biegu, nie jakiś tam samochód małolitrażowy, tylko wypasioną wycieczkę dla biegacza i jego rodziny, gdzieś na koniec świata. Tato, by sobie przez siedem dni, tą Nową Zelandię obiegł tam i z powrotem. Mama z dzieciakami, w tym czasie, pławiłaby się w luksusie. Jejku – z taką perspektywą, każdy obrzydliwy żelek czy zsiniały kawałek banana na trasie, byłby jak drink z parasolką.
*wiedza ze szkolnej wycieczki, nabyta pod koniec lat 70 ubiegłego wieku.