To ile kilometrów ma ten maraton?

Rozprawka o Dozie. Miałam zamiar nie wtykać swojego długiego nosa w ten temat, ale jednak. Relacja z punktu kibicowania poczeka trochę, będzie przez to jeszcze fajniejsza.
Sprawa dotyczy organizacji, promocji i tzw. ludzkiego podejścia – wiemy, było słabo. Czy mam w ogóle upoważnienie, by się tym zająć. Mam. Zaczęło się od historii mojego klubowego kolegi, człowieka, który co tydzień pomaga w organizacji parkrun Marka Czubińskiego.
Marek należy do kategorii M60, co w Maratonie Łódzkim wg regulaminu pkt. 12 zwalniało go z opłaty startowej na Maraton i 10K. Marek zapisał się na oba biegi, dostał dwa numery startowe. W pewnym momencie, wykreślono go z jednego dystansu, fakt trochę „cwaniaczył”.
W biegu maratońskim, osobę 60+, wykreślono z dystansu maratonu, bez powiadomienia jej o tym fakcie. Przez dwa przedmaratońskie tygodnie, Marek swoją sprawę mniej lub bardziej przyjemnym tonem rozwiązywał z Organizatorami, by w ostateczności odebrać maratoński pakiet z numerem startowym na 10K (nr 6nnn), na który mógł pobiec maraton. Nic nie rozumiecie z tej historii, ja też nie rozumiem. Chodzi o człowieka zaangażowanego w społeczność biegową, któremu po sześćdziesiątce wciska się :
-Panie Marku, to nie wie Pan jakiej długości jest ten Maraton? Jak dla Pana jest on długi na 10K.
Marek się zdenerwował, każdy by się zdenerwował.
Po biegu spotkaliśmy się w grupie klubowych „starszaków” na małej integracji i pierwszą godzinę płynęły same żale. Mimo ogromnych sukcesów klubowych, jakiś niesmak pozostał. Niesmak po czym; bo maraton stał się jakąś schematyczną machiną pozbawioną ludzkiego wymiaru. Bo może ta ciemna, wielka, dudniąca Arena, pozbawiona ciepłej wody i „klimatu” psuje nastrój biegowego święta.
Choć nie biegałam w biegach, od 7.00 rano kibicowałam na trasie i o 14.00 chciałam się czegoś napić,  a w Arenie ciemno, drogo, pogrodzone, tu dobiegają do mety znajomi, inni co dobiegli szukają się w wielkiej hali, ktoś potrzebuje pomocy, znalezienie punktu medycznego graniczy z cudem, uzmysławiam sobie, że po sześciu godzinach prucia japy, bez jedzenia, bo nie ma czasu, oślepiona światłem z lasera, zemdleję przy barierce.
Łódzki Maraton nie jest imprezą przyjazną. Piszę do odpowiedzialnie. Moja strefa czasowa 5.30 – 5.45 praktycznie nie istnieje. Gdy kibicowałam, na 12 kilometrze za ostatnimi zawodnikami, w bezpośredniej odległości jechał prócz karetki, wozu zamykającego bieg, policji, wielki wóz zbierający punkty żywnościowe i barierki. To naprawdę nie jest miłe towarzystwo na całe 42 km biegu. W innych miejscach gdzie biegałam, nie ma takiej presji na ostatnich zawodników, traktuje się ich na równi z innymi i dlatego swoją „turystyką maratońską” zapełniają listy startowe w ilościach idących w tysiące.
Nie ma Łodzi nic „ciepłego” po biegu. W bezpośrednich okolicach, startu i mety też nie można nic kupić do zjedzenia.
Zorganizowane przez Organizatora treningi do maratonu, mają elitarny charakter zamknięty, nie publikowane są postępy biegaczy – więc nie wiadomo, czy oferowany tam stopień obciążenia treningowego ma w ogóle sens. Dlaczego biegacz z Łodzi musi złamać czwórkę w maratonie, skoro w Warszawie, wypasione banany kończą bieg po 5 godzinach, nie jako ostatni zawodnicy i szczęśliwe jak diabli.
A może to jest metoda – zrobić maraton elitarny z limitem 4.30. W Łodzi da się wyznaczyć płaską, szybką trasę. Tylko trzeba mieć pomysł. Bezduszna masowa impreza w Łodzi zrobiona przez osoby zewnętrzne, przestała być świętem Łódzkich Biegaczy.

Powiązane Posty