Finalne odliczanie

Finalne odliczanie do łódzkiego maratonu. Jak to mówią, do trzech razy sztuka. Trzeci raz pobiegnę DOZ na po całości i to będzie ostatni raz. Dlaczego? Gdy cztery lata temu maraton w Łodzi odradzał się na nowo, a ja natenczas właśnie odkryłam w sobie powołanie biegowe, zapisałam się na pełen dystans pełna ufności i dumy, że na 42 urodziny miasto mi zafundowało taki fajny prezent – możliwość zostania maratonką. Sam bieg i atmosfera, tamtego biegu, nie do zapomnienia, zwłaszcza końcowa eskorta orkiestry dętej i policji na motorach. Wtedy, wydawało mi się, ze łódzki maraton ma szanse zaistnieć w kraju, jako impreza z tzw. jajem, a ja lubię szalone imprezy. Marzyło mi się, że przyświecające mu hasło – dbam o zdrowie – wykorzystane zostanie w sposób dosłowny, że za pomocą idei maratońskiej będzie się skłaniać ludzi do aktywności, realizacji marzeń, niekoniecznie związanych z przebiegnięciem 42 km. Taki tam marzył mi się maraton radości.
Wszystko wskazywało na to, do udziału w finale maratońskiego zjawiska, jakim jest niewątpliwe niedzielne wybiegniecie biegaczy na ulice miasta, w następnych latach zostaną zaproszeni wszyscy jego mieszkańcy. Skoro i tak ulice są pozamykane, dlaczego nie zrobić po przebiegnięciu pięknych i silnych biegaczy – masowego marszobiegu, przejazdu rolkarzy czy pochodu wyznawców durszlaka. W zwyczajny sposób udowodnić, że w niedzielę ulice miasta są dla ludzi, nie dla samochodów. Biorąc plecak z termosem, koc, babcię, dziecko i dziadka, udając się do strefy maratońskiej (na Zdrowie) ma się gwarancję dobrej zabawy i darmowej sponsorowanej wyżerki. Miasto przecież dokłada dość pokaźną dotację do tej imprezy. Dokłada nie do wyścigu, tylko do imprezy rekreacyjno-sportowej, która ma propagować aktywność fizyczną wśród jego wszystkich mieszkańców.
Tak się nie stało. Łódzki Maraton, jak to czytam w dzisiejszej prasie, jest – objazdem i utrudnieniem dla kierowców, a nawet blokadą dla bałuckich posesji. Czy jest imprezą rekreacyjną (dotacja)? Po pięciu latach amatorskiego biegania, poziom mój nie jest w stanie dogonić  poziomu „ambitnego” i pewnie nigdy już takiego poziomu nie osiągnie. Traktując to dosłownie, w rozumowaniu organizatora łódzkich, przedmaratońskich treningów nie nadaję się zupełnie na ewentualnego maratończyka. Cienka jestem trudno, ale z grona „prawdziwych” maratończyków wyklucza się również osoby z czasem powyżej 2,50 K i 2,18 M. Takim osobom w Łodzi, regulaminowo, nie należy się ewentualna nagroda finansowa w kategorii open.  Wszyscy wiemy, że podczas maratonu wszystko może się zdarzyć, nawet to że elita, przypadkowo zostanie uwięziona w kanionie. W Łodzi, na dzień dzisiejszy istnieje taka możliwość. Jakby zdarzenie takie doszło do skutku to i tak nikt z naszych, lądując na pudle kasy i tak nie dostanie.
W tym roku wszystko można zgonić na Orlena , że zabrał zawodników, wystawców na Expo i uwagę mediów.  Co ten Orlen jest wart, z charakterystyczną dla mnie drobiazgowością opiszę w przyszłym roku i obiecuję Łódzkiego Maratonu czepiać się już nie będę. Gdzie indziej ulokuję swoje uczucia i wiosenne 80 zł. Ulokuję je tak, by mieć szansę na wygranie w nieodłącznym, w prawdziwie masowych imprezach biegowych, losowaniu jakiegoś czajnika na czterech kółkach.
PS . W celu uwiarygodnienia tekstu po 30 km palmy widzę.

Powiązane Posty