Początek majówki z dwoma startami, chociaż w nogach jeszcze czuję maraton – ledwo podleczony nadwyrężony mięsień w lewej łydce i parę innych bolących miejsc. Od maratonu prawie nie biegałem, nie licząc lekkich rozruchów z psinem 🙂
Wczoraj justynowska dycha. Trasa znana mi z zeszłego roku, dosyć wymagająca, praktycznie nigdzie nie jest płasko, podbiegi niby nie strome ale długie i upierdliwe. Porno i duszno, pod koniec chłodził deszczyk. Pierwszą połówkę pobiegłem trochę zachowawczo, na drugiej przyśpieszyłem, końcówka na maksa i wyszło brutto 48:17, netto może by i wyszło poniżej 48 minut, czyli jak na taką trasę bardzo dobrze.
Dziś Bieg Wdzięczności, czyli piątka w Kansas. Mokro i zimno. Nie powinienem startować, ale możliwość wygrania roweru kusiła… Roweru ani nic innego nie wylosowałem, ale z dużym zapasem puknąłem życiówkę 21:49 netto mimo bolącej nogi, zmęczenia wczorajszą dychą i braku treningów szybkościowych w ostatnich tygodniach. Drugie kółko 25 sekund szybsze od pierwszego, finisz jak zwykle na wyplutych płucach. Pewnie działają resztki superkompensacji po maratonie 🙂
Teraz dłuższa pełna regeneracja, może nawet Wiączyń odpuszczę jak będzie dalej bolało.
Pozdro!
Kamil