Chwała dla zuchwałych

W dniu 17 listopada odbyły się pierwsze w Łodzi zawody w biegu na orientację w budynku. Szczegółowa relacja korespondenta Festiwalu Biegowego. Link do strony cyklu, na stronie internetowej organizatora klubu Orientuś Łódź . Teraz parę słów skreślonych piórem debiutantki. Pierwszy w naszym mieście indoor orienteering, czyli bieg na orientację we wnętrzu budynku. „Najciekawszy zmapowany obiekt do biegania” – Wojciech Dwojak, autor mapy i tras. Będzie godnie!

To bieg, dla którego warto z każdego zakątka kraju wsiąść w samochód i po prostu być.
– wyczytałam na stronie Organizatora.
Bieg miał odbyć się w budynku Hali Sportowej przy ul. Skorupki w Łodzi. Mieszkam za rogiem. Nawet nie musiałam wsiadać w samochód. Zapisałam się. Dostępne były trzy warianty trasy: początkująca, profesjonalna i mój wybrany wariant – trasa dla zuchwałych.
Ten mój debiut w bieganiu na orientację, prawdę mówiąc, taki trochę połowiczny.
W zeszłym roku biegałam z Muchą po Poniatowskim i to już obiecuję jest ostatni link w tej relacji:   https://biegampolodzi.pl/mini-dogorient-czyli-jak-muszka-mala-zawody-prawie-wygrala-bajka-do-poczytania .
Dzieckiem również byłam ruchliwym. Enerdowski kompas z Czuj-Czynu gdzieś w szafie zalega do dzisiaj. Na dodatek ukończyłam SP nr 46 – budynek przeznaczony do biegania nie jest mi obcy. W międzyczasie, w sąsiadującej z Halą Sportową, wyższej uczelni zostałam przeszkolona w rysowaniu i interpretacji planów – na dodatek.
Za Jaruzelskiego w Hali Sportowej organizowano „ Gwiazdki Łódzkie”. Upolować na nich szynkę i pomarańcze na Święta – to była sztuka. Rzucali co godzinę, raz to, raz tamto. Na stoiskach a to w prawym, a to w lewym kuluarze i jeszcze zamykali wszystkie zakamarki. Nabiegać się trzeba było, że ho ho. A i tak człowiek wracał do domu z obrusem albo prześcieradłem.
Gorącego lata tego roku, jedna z organizowanych przez MOSiR lajtowych wycieczek rowerowych koniec swój miała na terenie hali. Włodarze obiektu udostępnili poziom minus jeden obiektu. Zwiedziliśmy świeżo co wysprzątane podziemia.    Wysłuchaliśmy ciekawej opowieści o historii gmachu, popartej prezentacją historycznych rycin przedstawiających rzuty budynku.
Dodatkowo w poniedziałki, czasami, uczestniczę w nieodpłatnych zajęciach aerobiku, również organizowanych przez MOSiR. Zajęcia odbywają się w sali sportowej na poziomie trzecim, przyległej od strony północnej do głównej płyty obiektu.
Ten przydługi wstęp tłumaczy, – dlaczego porwałam się na zuchwałych w debiucie. Myślałam, że będzie łatwo. Bo dokładnie znam budynek.

W dniu zawodów rano ( a jednak) postanowiłam– przeczytać regulamin. Oraz ogólnie zorientować się, o co chodzi w takich zawodach. Na stronie internetowej Orientusia są wszystkie niezbędne informacje. Podane czytelnie i rzeczowo. Mimo to zadzwoniłam do Tomka Gulka, by przed startem powiedział mi, co właściwie  mam robić.
Tomka w pierwszej kolejności zdumiała moja zuchwałość.
Potem krótko streścił:
Gdy nadejdzie twoja godzina – stajesz w boksie startowym nr1, kasujesz chipa. W następnej minucie przesuwasz się do boksu nr 2 – odbierasz opis punktów ze znaczkami, których i tak nie zrozumiesz. W trzeciej minucie z boksu nr 3 –startujesz. Chwytasz odpowiednią mapę i do dzieła. Pamiętaj punkty musisz odhaczyć chipem w zadanej kolejności. I tak punkt pierwszy może być opisany, jako 34, ostatni z reguły jest 99, choć nie zawsze tak jest. Po zaliczeniu wszystkich punktów, omijając strefy zakazane – wiesz oczywiście, co to są strefy zakazane? sprintem dobiegasz do mety i tam też kasujesz chipa. Za brak zaliczenia chociażby jednego punktu jest dyskwalifikacja, więc jak czegoś nie będziesz pewna – wróć do pierwszego punktu i zacznij od nowa. Wielkie dzięki Tomek za instrukcje.
– Tylko jak wygląda punkt? – pytam.
– Chodź pokażę ci. Spójrz,  tam na widowni, widzisz taki malutki lampionik, wysoko nad jednymi schodkami i pod drugimi – tłumaczy Tomek, stojąc przy strefie startowej i wskazując palcem.
Widzę ten punkt. Za pół godziny będzie moją szczęśliwą siódemką.

Wystartowałam. Złapałam mapę.

Na zorientowanej mapie przedstawiono cztery poziomy budynku. Na szczęście bez piwnic. Bardzo czytelnie – mapa naprawdę wykonana perfekcyjnie.
Bez problemu znajduję punkt 1, 2 i po dłuższej przebieżce 3. Co do czwórki wypowiem się obrazowo na obrazku. Na czerwono jest zaznaczony ślad mojej trasy, na niebiesko ślad najkrótszej trasy pomiędzy punktem 3 i 4.

Bieganie w kółko, jak kot z pęcherzem, zajęło mi ponad 18 minut. Gdybym miała zegarek, pewnie w tym momencie zrezygnowałabym z dalszej rywalizacji, ale nie miałam zegarka. Z czwórki do piątki poszło prawie gładko. Szóstka bez problemu. Znowu orientuję mapę. Sprawdzam gdzie jest siódemka. To ten punkt, który pokazał mi Tomek podczas szkolenia. Lecę do niego na pałę. Trzy piętra w dół, fojer, korytarz, omyłkowo chyba dwa poziomy w górę i zatrzymuję się dopiero przed właściwym kasownikiem. Wiem, że to może nie halo wobec innych uczestników, – bo znałam lokalizację wcześniej. Tylko ja w tym momencie poczułam ogromną satysfakcję, że wreszcie po najkrótszej trasie trawiłam do celu. Potem powrót do ósemki, sąsiadki nieszczęsnej czwórki. Chwila dekoncentracji.      Z dziewiątki do dziesiątki biegnę po balkonie, bo wcześniej zauważyłam, że biegają po nim profesjonaliści. Holem i kuluarem dobiegam do wejścia na obiekt w parterze i bez trudu znajduję kasownik nr 47. Chwila – mój miał mieć nr 31. Co się dzieje? Ktoś, kto biegł koło mnie, życzliwie informuje, że nic się nie dzieje. Zwyczajnie mapę trzymam do góry nogami, a tak się nie robi. Wracam do 10, potem 11,12 i na koniec znajoma 13(47). Teraz już tylko sprintem do mety. Dopiero teraz orientuję się, że nie wiem gdzie jest meta. Z ogromnym bólem mózgu lokalizuję ją na mapie, jako symbol podwójnego kółka. Można było łatwiej, wzrokowo wypatrzyć ją na końcu korytarza. Najważniejsze, że już koniec. Okazuje się, że nie. Trzeba jeszcze zgłosić się do biura po paragon. Z paragonu wynika, że zdałam.           Czas i zajęte miejsce nieistotne – nie pogubiłam się w tym wszystkim, to jest najważniejsze.

Wrócę jeszcze do mapy. Przygotowanie jej i interpretacja tzw. poziomów, czyli rzutów poszczególnych kondygnacji – perfekcyjna. Czytelna konstrukcja. To było bardzo trudne zadanie, któremu w stu procentach sprostał autor – Wojtek Dwojak. Dramaturgia rozkładu punktów kontrolnych, przynajmniej w mojej grupie, jak w dobrym horrorze. Naprawdę super.
Nie będę przedłużać, jeszcze zamieszczę skan swojego paragonu, gdzie można wyczytać jak  przy czwórce z zera, można przy siódemce – spijać sławę chwilowego bohatera. 

Polecam wszystkim następne zawody z cyklu ParkTour – już bardziej tradycyjne, pod gołym niebem i w poziomie jednej kondygnacji.
Gdyby ktoś bał się kompasu i mapy, a chciałby doświadczyć emocji, jakie wywołuje znalezienie właściwego punktu podczas biegu na orientację  – można zamorsować. Wrażenia są prawie identyczne. Euforia.

Powiązane Posty