Chemnitz Marathon – relacja z połówki Jakuba Jankowskiego

Po dość długim okresie bez startów organizm jednak zatęsknił za odrobiną wysiłku i widokiem zza tej powszechniejszej strony barierki. Dzięki uprzejmości znajomych i miasta Chemnitz dzień 3 lipca podpisałem w kalendarzu jako Chemnitz Marathon. Zdrowy rozsądek i niedawno zaleczone kontuzje kierują mnie ku dystansowi połowę krótszemu, więc zaliczyłem swój oficjalny debiut na trasie półmaratonu.

Decyzja zapada jakieś 12 tygodni przed startem. Mnóstwo czasu żeby podciągnąć swoją formę i zrzucić parę zbędnych kilogramów. Po kilku latach treningów mniej i bardziej ambitnych w końcu zaczynam dogadywać się ze swoim organizmem. Większa świadomość jakich bodźców potrzebuje, wiedza, że jednak ciągłe „szybkie” bieganie nie ma sensu i chęć usystematyzowania treningów kierują mnie na poszukiwania planów treningowych. Z racji, że świat jest mały trafiam na stronę prowadzoną przez Piotr Książkiewicz, którego miałem poznać przy okazji organizacji cyklu City Trail (za dzielenie się swoją wiedzą, serdecznie dziękuję). Wybieram plan na 1:45 – podkręcając trochę tempa z biegiem czasu spisał się idealnie, brak nudy na treningach i odczuwalne postępy – polecam.

Wszystko idzie bardzo dobrze, nawet zbyt dobrze 😀 Miesiąc przed startem umawiam się z Bartłomiejem na „spokojne 20km wybieganie po 5:15” – wychodzi z tego półmaraton z czasem 1:44, więc na start docelowy trzeba zmienić taktykę. Dodatkowo przy okazji pomiaru czasu na Bieg Polesie startuję znów wraz z Bartkiem w biegu na 5km i dobiegam w czasie (kiedyś dla mnie niewyobrażalnym) 19:55. Zaczynam poważnie myśleć na jaki czas mam pobiec w Chemnitz, niestety do samego startu nic ostatecznego nie wymyśliłem.

Po mnóstwie zmian opcji dojazdu, do Chemnitz wyjeżdżamy w piątek w godzinach popołudniowych by przed 23 dojechać na miejsce. Prowadzi jak zawsze niezawodna Wiola 🙂 Miasto wygląda na lekko wyludnione ale budzi naprawdę pozytywne emocje. Meldujemy się w hotelu, pokój na 13 piętrze z którego roztacza się piękna panorama na miasto. Na dole w barze ktoś z gitarą urządza naprawdę niezły koncert więc wygodnie rozsiadam się na parapecie i delektuję wypoczynkiem.

Śniadanie hotelowe bardzo miło nas zaskakuje i spędzamy na nim godzinę czasu gromadząc kalorie na kolejny dzień. Krótkie rozbieganie co by rozruszać nogi przed startem i następnie idziemy zwiedzać okolicę. Jak na tak małe miasto robi wrażenie rozwinięta infrastruktura i sektor handlowy. Wrażenie robi również wszechobecny porządek w mieście jak i w parkach.

Dzień startu. 7 rano, idę na śniadanie i staram się za dużo nie zjeść. Z hotelu na linię startu mamy jakieś 3 minuty spaceru (start o 9:45) więc po naszykowaniu wszystkiego idę jeszcze na prawie godzinę do łóżka. Pogoda tego dnia jest dla nas łaskawa, idealna do biegania. Przed startem krótka rozgrzewka, chwila przepychania się bliżej kreski i start. Początek po brukowanym rynku, trochę ciasno więc teoretycznie powinno być wolniej – zegarek melduje pierwszy kilometr w 4:19… Od razu spuszczam z tempa, rytm łapię przy ok. 4:45 i tego się trzymam na pierwszym okrążeniu. Trasa bardzo przyjemna, zwłaszcza odcinek w parku wzdłuż rzeki. Parę delikatnych podbiegów tylko ją urozmaica. Widać przygotowanie organizatorów na ewentualne upały – 5 punktów nawadniania na 10,5 km okrążeniu to rzadko spotykana wygoda. Jedyny minus to nalewanie wody w kubeczki do pełna. Pierwsze okrążenie mija bez żadnych problemów więc na drugim delikatnie przyspieszam i tempo oscyluje przy 4:40. Biegnie się nadal dość przyjemnie choć trochę brakuje zawodników do towarzystwa. 18km – zapas sił jest, więc ponownie przyspieszam i tempo schodzi do 4:30 – wyprzedzanie kolejnych zawodników tylko jeszcze bardziej motywuje. Kolejny kilometr zegarek melduje w 4:15 a ostanie 500 metrów w 3:47 – do tej pory takie tempa występowały co najwyżej na 5km biegach. Wpadam na metę z czasem który mi nawet nie przeszedł przez myśl – 1:37:18. Medal, niedowierzanie, woda, pyszne piwo, szybki prysznic i idziemy na sponsorowany przez Chemnitz obiad. Bardzo klimatyczny lokal z pysznym jedzeniem idealnie zwieńcza ten wyjazd.

Na koniec sesja pingwinów (Chemnitz przypomina z zarysu Antarktydę) i ruszamy w drogę do domu. Wyjazd i sam start uważam za bardzo udane i z chęcią zmierzę się z tą trasą za rok. Cieszy również to, że przygotowania udało się przeprowadzić w 95% według założeń co od razu zaowocowało na mecie. 

Podziękowania dla wszystkich dzięki którym ten wyjazd był możliwy i zakończył się taką życiówką 🙂

Pora sobie wyznaczyć kolejny cel…

Powiązane Posty