Biegacze aż do bólu. Pierwszy polski film o bieganiu. Prawdziwy do bólu. Film szaro-bury z cholernie długimi ujęciami i tendencyjną, komputerową muzyką. Obsada w rolach głównych amatorska, zero endorfin, zero patosu – a w fotel wbiło.
Streszczenie filmu :
W „Biegaczach” przedstawiono sylwetki trzech ultrasów : Agaty Matejczuk, Wiesława Macherzyńskiego i Michała Kiełbasińskiego. Sylwetki pokręcone do bólu. Właściwa akcja filmu toczy się podczas Biegu 7 Szczytów na DFBG na 240 kilometrowym dystansie (opłata ok. 400-500zł + 50zł koszulka, zapisy na 2018 ruszą pewnie z początkiem listopada).
Przez większość filmu bohaterowie biegną. W przerwach, gdy jedzą, sapią, podpierają się kijkami lub śpią pojawiają się przebitki z ich życia prywatnego. W dużym skrócie film trwa od startu do mety.
… Zgasły światła, zaterkotał projektor, wyostrzył się obraz, rozpoczęła akcja i padło pierwsze słowo w filmie.
No właśnie – jakie to słowo? Zastawialiście się kiedyś od jakiego słowa można rozpocząć opowieść o ultra.
W „ Szczęśliwych co biegają ultra” – było to podprogowo zakamuflowane _ brawo JA. Bo Szczęśliwi to książka egoistyczna, napisana pod kątem sprzedaży, czyta się ją z tzw. siłą wodospadu. Super, hiper i banan na gębie.
Tu wiadomo sam tytuł „ Biegacze aż do bólu” sugerował, że endorfin nie będzie. Nie trzymam dłużej w niepewności:
– Mama – z radością wykrzyknęła Lidka, mała matejczukowa królewna, widząc swoją mamę na ekranie.
Siedzę w kinie, na ekranie akcja jakieś trzy i pół roku temu: dom Matejczuków, Agata z Lidką jeszcze w brzuchu, a w realu w pierwszych rzędach kina, Lidka już duża siedzi u Agaty na kolanach, obok siedzą dwa pozostałe bąble i ojciec rodziny, z wzrokiem rozbieganym, niewiedzący na którą Agatę patrzeć, tą u boku, czy tą na ekranie.
To paradoks, że film o wyrzeczeniach ultra, w rzeczy samej o potwornym bólu, jakiejś krańcowej determinacji ogląda się z perspektywy kochającej rodziny. Jak to ultraską może być mama trójki małych dzieci? Godzić pasję z rodziną, pracą i ogólnie z „pod górkę”- jak to jest możliwe? To piękne, że łódzka prapremiera rozpoczęła się od słowa: MAMA.
Dobra zostawiamy Matejczuków w spokoju i czepiamy się pozostałych.
Drugi bohater filmu _ Wiesiek nakreślony został dość demonicznie. Trzeci _Michał (gwiazda) mam wrażenie, że nakreślił się sam.
To teraz napiszę o odczuciach własnych z filmu. Film podobał mi się bardzo. Powstawał długo i to chyba dobrze. Niektórym nie podoba się, że nie ma zakończenia. A jakie, za przeproszeniem ma mieć zakończenie? Każdy – kto wdepnął w ultra – wygrywa, jak to powiedział znany polski aktor – własną śmierć, innego zakończenia nie ma, a to jest raczej do bólu oczywiste.
Które sceny zapadły mi najbardziej?
Scena, jak któryś z bohaterów wpada z lasu wprost do centrum Kudowy. Szum miasta, niepewność gdzie biec dalej, jacyś przypadkowi kuracjusze, absurd.
Druga scena. Na punkcie odżywczym, znowu któryś z bohaterów chwyta całą flaszkę coli i ciągnie z gwinta. Koleś zjechał pół świata, spał i jadł co popadnie, ameby i inne takie. Co mają z taką zaplutą flaszką zrobić wolontariusze? Innym się już jej nie rozleje.
W przeróżnych sondażach prawie co drugi Polak deklaruje, że biega. Tylko co tysięczny przyznaje, że może, przypuszczalnie, z niewielkim prawdopodobieństwem jest idiotą. I proszę porównać sobie weekendy otwarcia Botoxu i Biegaczy.
Żal mam, że filmu tego nie oglądałam przy pełnej sali – kino tylko w połowie było pełne.
Prawda jest taka, że biegacze obecnie (brawo JA) zapatrzeni są cholernie w swój własny wizerunek i ekwipunek. W szerokim kręgu biegowych zainteresowań znajdują tylko własne życiówki.
To może zaboleć, że ultramaratonistką (jak już gazeta kombinowała, lepiej brzmi ultramaratonożką) może zostać dziewczyna w bawełnianym koszulku, że pasja może komuś zastąpić życie rodzinne czy to, by zdobyć kasę na następne wyprawy trzeba obwiesić się logotypami jak choinka na święta.
Przeciętnego nowomodnego biegacza film ten może zaboleć, co nie znaczy, że nie warto go obejrzeć.
Mnie swoją prawdziwością film ten wgniótł w fotel. Podobał mi się aż do bólu.
Agata na premierze powiedziała, że chyba jeszcze raz zmierzy się z trasą. To chyba, to raczej na pewno. Teraz po premierze :). Pozostaje życzyć wytrwałości, tego by dzieciaki były zdrowe, kasy i ogólnie by sodówka nie uderzyła, bo czasem uderza. Och żartuję sobie.
Kończąc polecam film do popatrzenia i pomyślenia.
Ps: Prawie w temacie, że znam się na temacie _moja tegoroczna relacja z Lądka:
https://wyploszanka.blogspot.com/2017/07/zachowaj-trzezwy-umys.html