Ania morsuje

14 lutego 2015 w CSiR w Konstantynowie Łódzkim miało miejsce piętnaste w obecnym sezonie wejście morsów do wody. Morsowanie miało karnawałowo- walentynowy charakter. Połączone było z pokazami Ratownictwa Lodowego w wykonaniu ratowników WOPR. Pogoda była słoneczna i bezwietrzna, ok. 8 stopni na plusie. Na zbiorniku utrzymywała się ok. 10 cm pokrywa lodowa. Dla rasowego morsa to tzw. plaża. Dla mnie osoby wchodzącej do lodowatej wody z własnej woli po raz drugi w życiu – warunki idealne.

 

Wejście do wody zaplanowane było na 15.00. Pół godziny wcześniej odbyły się pokazy Ratownictwa  Lodowego WOPR. Kilkunastu ratowników pokazywało symulacje akcji wyciągania topielca z przerębla, na różne sposoby i przy użyciu różnego sprzętu. Czy takie pokazy są ważne? Byłam kiedyś w centrum zdarzeń (własna głupota) łamiącego się lodu – nocą, na środku Wisły. Najpierw jest potężny huk, potem lód faluje jakby goniło cię stado dinozaurów. Następują kolejne trzaski. Na szczęście strach odbiera wtedy władzę w nogach i człowiek mimowolnie znajduje się w pozycji horyzontalnej i na szczęście – brzeg był blisko. Mówią, że nie ma bezpiecznego lodu, a ludzie i tak będą na niego wchodzić. Lód jest groźny, bo trudno jest ocenić na oko jego grubość. Jest fascynujący – jazda na łyżwach na zamarzniętym zbiorniku jest czymś zupełnie innym niż na lodowisku, super jeździe się rowerem na skróty przez zamarznięte jezioro. Ludzie będą dla emocji i z ciekawości na lód wchodzić, bo taka jest ludzka natura, dlatego tak ważne są takie pokazy, by w razie czego mieć gdzieś w umyśle zakodowane wzorce postępowania ratujące własny tyłek i przy okazji uczące jak pomóc innemu człowiekowi.

O samym morsowaniu niewiele mam do napisania, bo podoba mi się ta rozrywka niesamowicie i bezkrytycznie. Pierwszy raz morsowałam w zeszłym roku, przy również sprzyjającej pogodzie. Było bezwietrznie, był przerębel i ok. 2 stopnie na minusie. Byłam wtedy z Janeczką. Na nasz powrót trener Rysio miał wstawić ziemniaki. Nie wstawił, bo siedział przed telewizorem i gromkim głosem uczył Bródkę jeździć na łyżwach. W połowie wyścigu krzyknął  – przyspieszaj i Bródka przyśpieszył.

Tegoroczne walentynkowe morsowanie   nazwałabym „telewizyjną sielanką”. Była plaża, ratownicy i chłopaki z OSP.  Nigdy się nie powinno nikogo namawiać na siłę na morsowanie – mimo tego, że każdy mors ma przyczepionego banana do twarzy. Nie jest to również plener do strzelania słit foci.

Co mnie przekonało do zanurzenia się w przeręblu? Bolało mnie w prawym barku, lewym biodrze, prawym kolanie i rwały obie kostki. Przeszło. Morsowanie jest podobne w działaniu do kriokomory, z tym plusem, że jest darmowe i nie generuje odmrożeń.

Swoją przygodę z morsowaniem najprościej jest zacząć od obserwacji. Na pierwsze morsowanie przychodzimy jako widz i obserwujemy, co robią inni. Jak się rozgrzewają, ile czasu spędzają w wodzie, w jakim tempie się wycierają, piją gorącą herbatę i radośnie zwijają się do domu, po całych 15 minutach. Należy też trochę poczytać. Na morsowanie przychodzimy z zapasowymi rękawiczkami, czapką, herbatą w termosie, szlafrokiem, ręcznikiem. W ciuchach, które jest łatwo zrzucić i założyć. Należy mieć również obuwie na stopy. Może być specjalne, wystarczą w spokojności stare zużyte startówki. Gwarancją zabawy z morsowania jest to, że nie podchodzi się do niego jak do zabawy.

Podczas pierwszego morsowania, ubieramy się jak grupa, rozgrzewamy jak grupa, wskakujemy do przerębla- jak grupa. Po chwili nie bolą już kostki, nie łupie w kolanie, odpuszcza biodro – zaczyna się błoga znieczulica. Następuje chwila niepokoju utraty władzy nad komfortem cieplnym, taka sama jak w saunie. W saunie należy przeczekać, aż ciało zacznie się pocić, tu w tej chwili koniecznie należy wyczłapać się z przerębla, pobiegać trochę by zrzucić z nóg tzw. „szklankę”, znowu wskoczyć na chwilę do wody znowu pobiegać, przebrać się w suche, napić gorącej herbaty i być szczęśliwym. Jest jeszcze sprawa pokaleczenia się lodem na pierwszym morsowaniu. Za drugim razem intuicyjnie się tego unika.

Nie napiszę by morsowanie było dla mnie jakimś łamaniem słabości, walką z zimnem i własnym ciałem. Dwa razy morsowałam dla zwykłej przyjemności i ogólnie pojętej zdrowotności.

Obecnie  Łódzkie Morsy, po latach doświadczeń, opanowały bardzo przyjazny akwen, na którym są bezpieczne warunki do morsowania. Jest baza. Są wspaniali ludzie. Dla zainteresowanych są informacje w necie na temat kolejnych wejść do wody. Oczywiście jasnym jest, że każdy morsuje na własną odpowiedzialność. W trakcie morsowania nie kozaczymy i gdy czegoś nie wiemy, czy nie potrafimy wygramolić się przerębla na zdrętwiałych czterech literach – prosimy o pomoc.

Foto Grzykrzy

 

Powiązane Posty